Puchar Stanley’a dla Chicago!!! Po 3 latach przerwy, a 5. raz w historii (1934, 1938, 1961, 2010 i teraz, czyli w 2013 roku) najcenniejsze trofeum w zawodowym hokeju trafiło do “Wietrznego Miasta”. We wczorajszy wieczór na lodowisku w Bostonie nasze “Jastrzębie” po nieprawdopodobnie ekscytującym spektaklu – godnym najlepszych produkcji mistrza filmowych thrillerów Alfreda Hitchcocka – pokonały miejscowe “Niedźwiadki” 3:2, kończąc całą batalię ścisłego finału National Hockey League 4-2 na swoją korzyść. Chicagoland szaleje ze szczęścia, a celebracja mistrzowskiego tytułu potrwa pewnie do białego rana.
Gdy po sobotnim meczu w chicagowskiej hali United Center, wygranym przez Blackhawks 3:1, pierwszy szkoleniowiec Bruins Claude Julien odgrażał się, że walka o Stanley Cup wcale się jeszcze nie skończyła, a on ma w zanadrzu niespodziankę taktyczną, wydawało się, iż head coach ekipy z Bostonu robi li tylko dobrą minę do złej gry. Tymczasem rzeczywiście Julien zaskoczył. Nakazując… rozmiękczenie tafli w TD Garden. Zagrywka niezbyt fair play, ale chyba już jest takie niepisane prawo gospodarzy, że mogą technicznie przygotować lodowisko pod swoje potrzeby. Powie ktoś w tym miejscu, iż czepiam się dzieląc włos na czworo. Tyle tylko, że jeżeli trener prowadzi zespół fizyczny, preferujący siłowy styl gry to tego typu zabieg ma ewidentnie na celu szukanie dodatkowych atutów. Nie pomogło to jednak i zwyciężył faktycznie lepszy, a to chyba przede wszystkim za sprawą vis-‘a-vis Juliena, prowadzącego naszą ekipę Joela Quenneville, który przechytrzył szkoleniowca Bruins znajdując antidotum na ten techniczny zabieg. Blackhawks po szalonej końcówce regulaminowego czasu gry odniosły wyjątkowo spektakularne zwycięstwo zdobywając trofeum-marzenie, czyli Stanley Cup.
Potyczka w bostońskiej hali rozpoczęła się zgodnie z oczekiwaniami, czyli od frontalnego ataku gospodarzy. “Jastrzębie” jednak mądrze się broniły, a i nasz bramkarz Corey Crawford był wyjątkowo czujny. I nawet gol na 1:0 dla “Niedźwiadków” autorstwa Chrisa Kelly’ego (8. minuta 1. tercji) nie zmienił tego obrazu gry. Dalej czujna gra w defensywie i groźne kontrataki.
Właśnie po jednym z takich wypadów chicagowianie wyrównali na 1:1 (5. minuta 2. tercji). Wyjątkowy spryt zademonstrował zdobywca gola dla Hawks Jonathan Toews. Mianowice znajdując się w najbliższym sąsiedztwie bramki golkipera Bruins kapitan “Jastrzębi” na ułamek sekundy skierował wzrok w stronę nadjeżdżającego partnera uderzając krążek “w ciemno”, a absolutnie skonfundowany Tuukka Rask skapitulował.
Remis oznaczał w praktyce powtórkę z rozrywki, czyli frontalne ataki miejscowych i wyrafinowaną obronę gości. Pewnie znowu (3 z poprzednich 5 meczów miały taki scenariusz) doszłoby do dogrywki, gdyby nie głupi błąd broniącego zresztą w całym spotkaniu świetnie Crawforda. Jego pięta achillesowa, czyli słabiutka gra na przedpolu zakończyła się w tym konkretnym przypadku przejęciem “gumy” za naszą bramką, dograniem na środek do Milana Lucica, który praktycznie wepchnął krążek do siatki. 2:1 na niewiele ponad 7 minut do końca 3. tercji i Bruins blisko szczęścia, czyli wygranej oznaczającej 7. mecz serii.
Zdaje się, że gospodarze zbyt szybko uwierzyli, że jest już po kolacji, oddając Hawks inicjatywę. W tym momencie rozpoczęła się szalona nawałnica na bramkę Bruins. Hala w Bostonie oniemiała, gdy na 1.16 minuty do ostatniej syreny Bryan Bickell doprowadził do wyrównania stanu. Raczej na pewno wszyscy zgromadzeni na trybunach TD Arena i gdzieś ponad 90 procent setek milionów telewidzów na całym świecie było przy remisie 2:2 przekonanych, że czeka nad kolejny over time. Okazało się jednak, iż zupełnie inaczej do zagadnienia podchodzą wojownicy w trykotach z głową indianina. Blackhawks poczuli krew starając się dobić rozdygotanych z nerwów rywali. Szalony atak przyniósł po 17 sekundach kolejnego gola, a autorem bramki na wagę zwycięstwa w meczu, serii i zdobycia Pucharu Stanley’a był Dave Bolland.
Cała ekipa “Jastrzębi” rzuciła się sobie w ramiona, celebrując wielki sukces wywalczony w kapitalnym stylu, z rzadkimi we wszystkich sportach zespołowych emocjami w ostatnich sekundach. A Chicago zaczęło zabawę. W okolicach United Center kilkadziesiąt tysięcy fanów Hawks świętowało zdobycie przez ich pupili mistrzowskich pierścieni, tyle samo bawiło się hucznie przy Wrigley Field, stadionie Cubs. Tryskające szampany i wybuchające petardy towarzyszyły w sumie kilkusettysięcznej ulicznej celebracji mistrzostwa NHL. Zdobycia ufundowanego w 1893 r. przez lorda Stanley’a pucharu, zresztą na samym początku mającego niewiele ponad 20 centymetrów wysokości. Przez 120 lat rozrósł się on czterokrotnie. Teraz Stanley Cup ważył 14,5 kg i mierzył 89,5 cm (do wczoraj). Grawerowane na nim nazwy drużyn i nazwiska wszystkich indywidualnych zdobywców trofeum zrobiły swoje, stąd fantastyczne trofeum wciąż rośnie i rośnie…
Conn Smythe Trophy, czyli puchar dla najwartościowszego gracza fazy playoffs (MVP) otrzymał Patrick Kane. Gwiazda Hawks ma w dorobku 9 goli i 10 asyst w 22 meczach już decydującej fazy sezonu.
Na zakończenie jeszcze słowo o polskim akcencie. Mianowicie swój udział w zdobyciu Pucharu Stanley’a dla całego Chicagolandu – bo przecież dla zwykłych kibiców także, a może nawet przede wszystkim się gra i zwycięża – ma Paweł Pryliński, nasz człowiek w ekipie “Jastrzębi”. Nie mnie oceniać w jakim stopniu, większym czy mniejszym, niezaprzeczalnym faktem jednak jest, że od ponad dwóch dekad pracuje nieprzerwanie jako masażysta graczy Hawks. Jest członkiem tej ekipy i Stanley Cup zdobył także on sam. Gratulacje!
BOSTON BRUINS – CHICAGO BLACKHAWKS 2:3 (1:0, 0:1, 1:2)
1-0 Kelly (2. gol w palyoffs) asysty: Seguin i Paille 07.19 min.
1-1 Toews (3) bez asysty 24.24 min.
2-1 Lucic (7) asysta: Krejci 52.11 min.
2-2 Bickell (9) asysty: Toews i Keith 58.44 min.
2-3 Bolland (3) asysty: Frolik i Oduya 59.01 min.
Strzały na bramkę: 31-25 na korzyść Hawks
Widzów: 17.565
Seria: 4:2 dla Blackhawks
Leszek Pieśniakiewicz
meritum.us