Nie pomogły działania demokratycznego burmistrza miasta, świetnego niegdyś koszykarza kilku klubów NBA Dave’a Binga. Nic nie zdołał zdziałać komisaryczny zarządca metropolii Kevyn Orr. Detroit zmierza prostym krokiem ku przepaści i zanosi się na największe w sektorze publicznym bankructwo w historii USA.
Obaj panowie to Afroamerykanie z olbrzymimi sukcesami w biznesie, zwłaszcza Orr dał się poznać – po uratowaniu Chryslera – jako prawnik cudotwórca od spraw beznadziejnych. Republikański, biały gubernator Michigan Rick Snyder desygnował do walki o uratowanie niedawnej światowej stolicy motoryzacji supermenedżera bo była to ostatnia deska ratunku. Władze Michigan liczyły, dając Orrowi niezłą pensję (275 tys. dol.), na to, że niezależny od ratusza miejskiego zmieni oblicze upadającego miasta: sprzeda co się jeszcze da upłynnić, pozbędzie się nadreprezentacji w administracji i mając władzę absolutną wymyśli jak wyjść z opresji.
Najbogatsze przez dekady miasto kontynentu, miejsce powstawania najlepszych samochodów i najciekawszej muzyki pada z przetrąconym kręgosłupem. Chapter 9 czyli wniosek o ochronę przed bankructwem pozwoli uniknąć niekontrolowanej sytuacji, w której miasto pogrążyłoby się w chaosie. Pozwoli to na utrzymanie serwisów i podtrzymanie infrastruktury, ochroni przed procesami sądowymi, ale oczywiście tragicznej sytuacji nie rozwiązuje. Po bankructwie czeka Detroit drastyczna kuracja, na którą nie chcą się zgodzić właściwie… wszyscy. Emeryci, którym teraz wypłaca się 20 proc. należności, nauczyciele, których uratował gubernator Michigan przejmując zadłużenie miejskiego centrum oświaty też nie godzą się na ograniczenia, podobnie jak strażacy i policjanci. Administracja, związki zawodowe i zwykli mieszkańcy też nie popierają Orra i jego planu restrukturyzacji. Ale wyjścia nie ma, ogromne kiedyś miasto, czwartą metropolię USA dziś zamieszkuje 700 tys. osób, w większości (83 proc.) Afroamerykanów ignorujących prawa obywatelskie. Nie głosują, nie pracują i żądają pomocy od wszystkich. Detroit to stolica amerykańskiej przestępczości, w ub. roku jedno morderstwo przypadało na 1.719 osób. Nowy Jork i Chicago to przy Motown oazy spokoju. Z Detroit uciekło ponad milion mieszkańców, prawie połowa budynków to ruiny, ceny nieruchomości zaczynają się od kilku tysięcy dolarów i nie ma na nie chętnych. Miasto ma 18,5 miliarda dolarów długów długoterminowych i deficyt w bieżącym budżecie liczony w setkach milionów zielonych. Ratusz miejski nie płaci rachunków, po mieście krążą ostatni szabrownicy, w opuszczonych domach (a jest ich dziesiątki tysięcy) nie ma nic – wymontowano z nich wszystko co da się sprzedać.
Szansy na uratowanie Detroit praktycznie nie ma. Orr, który jest partnerem w znanej kancelarii Jones Day jeszcze próbuje przekonać sąd o zbawiennym wpływie bankructwa i ma nadzieję na uczynienie z miasta na powrót perły stanu Michigan. Agencja ratingowa Moody tej nadziei już nie ma dyskwalifikując upadłe miasto, rykoszetem dostało się i Chicago, które ma teraz wycenę obligacji obniżoną z A1 na A3 co będzie kosztowało “Wietrzne Miasto” sporo pieniędzy.
Sędzia federalny – jeśli przyjmie wniosek o bankructwo – uzna, komu należy się oddać dług w pierwszej kolejności. Ale w mieście połowa mieszkańców nie płaci podatków, a korupcja jest traktowana jak coś zupełnie naturalnego. Problem w tym, że miasta nie można zlicytować i prędzej czy później degeneracja metropolii, która przez sto lat z okładem była rajem dla imigrantów, a dziś jest piekłem dla mieszkańców stanie się problemem podatników w całych Stanach Zjednoczonych.
Sławek Sobczak
meritum.us