Ciekawe zestawienie odnośnie tak nielubianego haraczu dla Wuja Sama zaprezentowano na stronie FreeStateProject.org. Otóż w pierwszej dekadzie nowego tysiąclecia do kasy wielu stanów, gdzie jest bardzo wysoki – i z każdym kolejnym rokiem coraz wyższy – podatek indywidualny wpłynęły porażająco małe kwoty  w porównaniu do sum w stanach, gdzie tego podatku nie ma lub jest znikomy.

Chodzi o niebagatelną liczbę – straty dziewięciu stanów łupiących najwyższym tzw. personal income tax osiągnęły w latach 2000-2010 poziom ponad 90 miliardów dolarów! W tym samym czasie wpływy do kas dziewięciu stanów, gdzie owego haraczu nie ma podskoczyły o 113 mld dolarów, co nawet dla laika stanowi różnicę.

Migracja mieszkańców najbardziej dotknęła Nowy Jork, który stracił $45,6 mld, druga jest Kalifornia skąd wywiało $29,4 mld, a trzecie Illinois straciło $20,4 mld. Potężna dziura zrobiła się także w kasie New Jersey (-$15,7 mld), Ohio (-$14,7 mld), Michigan (-$14,4 mld) czy Massachussets (-$10,4 mld).

W sumie na przenosinach mieszkańców USA do rejonów, gdzie podatków indywidualnych albo nie ma bądź są niewielkie skorzystało 25 stanów. Najwięcej zyskała Floryda, którą zasiliło dodatkowe $67,3 mld, nieźle obłowiła się Arizona ($17,7 mld) i Teksas ($17,6 mld). Bogu dziękują za chciwość polityków w innych rejonach Ameryki włodarze Północnej Karoliny, gdzie przybyło rezydentów i 16,2 mld dolarów oraz Nevady (+$11,2 mld) czy Południowej Karoliny (+$10,8 mld).

Dane nie dotyczą migracji obcokrajowców, urodzin i zgonów. Oczywiście nie tylko ruchami ludności można tłumaczyć np. fatalny stan budżetu Illinois czy bankructwa Detroit, ale niewątpliwie jest to jeden z głównych czynników wielkiego kryzysu, który jednak nie wszędzie przebiega w tak dramatyczny sposób.

Sławomir Sobczak

meritum.us