Ziemniaaaakiii! Marcheeeewkaaa! Cebuuulaa! Wrzask niewysokiego wzrostem za to obdarzonego przez naturę wyjątkowo nieprzyjemnym głosem rolnika poznałem w ubiegłym roku tuż przed świętami. W tym roku byłem już na to zjawisko akustyczne gotowy, choć wciąż nieprzekonany na zakup, ponoć wyjątkowo smacznych warzyw po okazyjnej cenie.
PRL gdzieniegdzie ma się jednak dobrze i stare nawyki górują nad rozsądkiem, bo po co komu stukilogramowy worek ziemniaków niewiadomego pochodzenia, z których pewnie na talerz trafi połowa a reszta zgnije w mokrej piwnicy. Zresztą dekady życia w komunie wielu Polakom zdeformowały charakter.
Kto nie wierzy niech zajrzy na początku grudnia do jakiegokolwiek hipermarketu w Polsce. Chciałoby się napisać polskiego, ale te Tesca, Lidly i Achany to niestety obce sieci zlokalizowane pomiędzy Odrą a Bugiem.
Polskie za to niezmiennie są obyczaje ludożerki (słowo wzięte ze slangu rockmenów), która kupuje żywe karpie trzy tygodnie przed Wigilią by zabić je natychmiast po przyjściu do domu. Powód? Zamrożone oczywiście nie smakują jak świeże, wręcz przeciwnie, ale w kieszeni zostaje kilka, góra kilkanaście złotych gdy rodzina jest wyjątkowo liczna.
Promocja to wciąż słowo magiczne dla milionów Polaków, którzy zachowują się jakby czas miał się cofnąć i towary z półek znikną, a sklep jak za Jaruzela pełny będzie tylko ekspedientek, octu i dżemu. Stąd pewnie widok wózków obładowanych towarami po brzegi, gorączkowa ganianina wzdłuż półek i oddech rodaka na plecach. To bodaj najgorsze co przeżywam w Polsce, ten napór piersi starszej pani i milimetrowy dystans pomiędzy mną i siwym jegomościem. Oni autentycznie się boją, że między nas wciśnie się jakiś cwaniak i zajmie nielegalnie kolejkę. Mam na to już swoją metodę, wystarczy czekając w kolejce wziąć do ręki „Gazetę Wyborczą” i natychmiast wokół nas robi się luźno – dziś widziałem nawet dowcip, gdy dziecko obdarowywane “Wyborczą” prosi św. Mikołaja o rózgę!
Po raz drugi w życiu z bliska widziałem krakowską Wigilię dla potrzebujących. Nie mogę powiedzieć, że byłem jej uczestnikiem bo byłem na rynku w innych sprawach, a zdjęcia zrobiłem ze zwykłej ciekawości. Gdy krótko po 9:00 zamawiałem w „Wierzynku” potrawy na kolację wigilijną tuż obok stawianej sceny na wielką sylwestrową fetę formował się całkiem spory tłum. Tuż przed 10:00 grono oczekujących na gorące potrawy liczyło już grubo ponad tysiąc osób. Wyraźnie zniecierpliwieni, po ludzku głodni stali grzecznie w dwóch kolejkach i tu bliskość stłoczonych, a obcych sobie przecież ludzi kompletnie nie przeszkadzała nikomu. To nie było widzimisię znudzonego konsumenta, samo pojawienie się tutaj było już aktem odwagi i desperacji.
Przed stoiskami, gdzie rozgrzewały się kotły i grile brylował organizator największej darmowej kolacji w Europie. Jan Kościuszko (na zdjęciu obok) to świetnie znany w Krakowie restaurator, choć ostatnio przeżywa kłopoty, z pomysłu rzuconego 17 lat temu nie zrezygnował. W wywiadach, których udzielał na Rynku na prawo i lewo żalił się, iż bierze na siebie cały ciężar organizacji imprezy. Rzeczywiście rozmach tej nietypowej kolacji z samego rana jest imponujący: 100 tys. pierogów, tysiące litrów gorącego barszczu i grzybowej, ponad 50 tys. porcji świątecznych potraw, tysiące specjalnych toreb ze słodyczami.
Ostatnia niedziela przed Bożym Narodzeniem dla wielu z przybyłych była znakomitą okazją do spędzenia w magicznym miejscu chwil prawie rodzinnych. Samotni, opuszczeni, zapomniani i niechciani. Biedni i przegrani życiowo – przyjechali tu z wielu miejsc Polski, by nie tylko zaspokoić głód, ale i wspólnie z pobratymcami, którym też nie wyszło, przełamać się opłatkiem i pożyczyć tego czego sami na co dzień nie mają. Jak słusznie zauważył J.Kościuszko: – To nie jest samo jedzenie, to jest jeszcze chęć bycia razem w tym dniu, to, że wiedzą, że ktoś coś dla nich robi, że oni są w tym dniu dla nas najważniejsi.
Do 55 tys. posiłków wydanych przez pracowników restauracji J.Kościuszki krakowianie dorzucili sporo jedzenia przyniesionego dla potrzebujących specjalnie z domów. Konserwy, pasztety, suche kiełbasy pomogą naszym biedniejszym rodakom przetrwać najgorszy, zimowy czas. Często ofiarodawcami byli młodzi ludzie i to napawa otuchą – nasz naród w tym pędzie do gromadzenia dóbr jeszcze się całkiem nie zatracił.
Bieda ma wiele twarzy. Często przeganiając buszujących w śmietniku nie zastanawiamy się, że to może być jedyna szansa dla głodnego na znalezienie czegoś do jedzenia, bądź okazja do odkrycia niepotrzebnych nam rzeczy, które da się spieniężyć. Na alkohol? Przeważnie tak, ale gwarancji nie mamy. Kapitalizm w Polsce to prawdziwy wysyp osiedli willowych i tych za żelazną bramą. Pod pretekstem braku miejsc parkingowych odgradzamy się od mieszkańców szarych bloków utwierdzając się w przekonaniu, że należymy do lepszego świata.
Przyglądając się dziś tym zmęczonym życiem twarzom i niedomytym rękom zastanawiałem się co by było ze mną, gdybym się nie pozbierał do kupy gdy kilka razy znalazłem się na życiowym zakręcie? Czy stałbym dziś w tej długiej kolejce po darmowe pierogi i barszcz w plastykowym kubku, przyglądając się dobrze ubranym mieszczuchom wychodzących z Szarej czy Wierzynka z torbami pełnymi pojemników z indykiem w maladze po 17 zł porcja czy upieczoną kaczką, za cenę której mógłbym się tydzień utrzymać?
Nie czekałem dziś na prezydenta Krakowa ani na kardynała, którzy później przyszli złożyć życzenia swoim wyborcom i wiernym. Żaden minister czy polityk w tym kraju nie robi wystarczająco dużo by było w Polsce normalnie. By matki dzieci obłożnie chorych często opiekujące się nimi samotnie nie musiały żebrać o zasiłek, wynoszący zresztą miesięcznie kompromitujące 600 zł.
W tłumie słyszałem modlitwę o zdrowie kardynała Macharskiego, który przeszedł ostatnio operację i słyszałem wiele złych opinii o aktualnym metropolicie krakowskim. Padały oskarżenia pod adresem włodarza miasta, że nie dba o tych, których nie stać na wysokie czynsze i jeszcze wyższe opłaty za prąd czy gaz. Nie mnie rozstrzygać ile w tym pomstowaniu racji, na pewno oprócz jednej kolacji w roku – którą nota bene stawia przecież filantrop – duchowni i ratusz powinni bliżej przyjrzeć się niedoli mieszkańców królewskiego grodu. Bo Kraków to nie tylko apartamenty pod Wawelem i Wola Justowska, to zapuszczone Podgórze i blokowiska Kurdwanowa.
Tekst i zdjęcia
Sławomir Sobczak
meritum.us