Los pasażerów i samej malezyjskiej maszyny jest wciąż nieznany. Wokół lotu MH370 mnożą się za to pytania – pisze Krzysztof Urbański.

Katastrofa bez śladu? Porwania dla domniemanego ładunku złota? Maszyna z 239 osobami na pokładzie nie może tak po prostu zniknąć. Ale kontrolerzy lotu stracili  wszelki kontakt z samolotem z Kuala Lumpur do Pekinu po północy 8 marca.

Kiedy łączność się urwała, maszyna była w powietrzu niespełna godzinę. Ze strony załogi nie było żadnego sygnału alarmowego.

Przerwana transmisja

Prowadzący dochodzenie specjaliści malezyjscy nie wykluczają porwania, sabotażu, samobójstwa pilota czy masowego mordu. Odtwarzają  przeszłość wszystkich 227 pasażerów i 12 członków załogi oraz personelu naziemnego. Sprawdzają, czy mieli powiązania z terrorystami i czy nie mieli problemów osobistych lub psychologicznych. W ramach dochodzenia malezyjska policja przeprowadziła przeszukanie w domach pilotów. Skonfiskowała symulator lotu w mieszkaniu jednego z  nich.

Ostatnie słowa, jakie drugi pilot Fariq Abdul Hamid wypowiedział do kontrolerów lotu, mogą – ale nie muszą – być interpretowane jako zapowiedź ataku terrorystycznego: „W porządku, dobranoc”. Malezyjscy urzędnicy podkreślają, że te słowa wypowiedziane zostały spokojnie już po ostatnim  regularnym raporcie o pracy silnika, jaki dotarł do firmy Rolls-Royce.

Silniki tej firmy wyposażone są w urządzenie Aircraft Communications Addressing and Reporting System (ACARS). Jego zadaniem jest monitorowanie pracy poszczególnych podzespołów podczas całego lotu i przekazywanie raportów do centrali firmy. Dane te, świadczące o stanie silnika, są analizowane przez inżynierów firmy.

Ostatnia regularna transmisja danych systemu ACARS przebiegła bez zakłóceń, ale wkrótce potem system został wyłączony, podobnie jak transpondery. Te urządzenia sprawiają, że samolot jest widoczny dla cywilnych kontrolerów ruchu lotniczego.

Transponder został wyłączony po ok. 40 minutach lotu, kiedy  maszyna opuściła strefę nadzorowaną przez malezyjskich kontrolerów i wleciała w przestrzeń nad Morzem Południowochińskim, kontrolowaną przez specjalistów wietnamskich.

Na lokalizację samolotu pozwalają tzw. wtórne radary dozorowania (ang. skrót SSR), którymi dysponują cywilne służby kontroli powietrznej. Radary te kontaktują się bezpośrednio z transponderem maszyny. System ACARS w trybie normalnej pracy łączy się drogą radiową.

Jak kamień w wodę

Samolot był przez jakiś czas śledzony przez wojskowe tzw. pierwotne radary dozorowania (PSR). Takie urządzenia wysyłają sygnały radiowe i nasłuchują odbicia od samolotu. Nie wymagają działającego transpondera.

A jeśli uaktualnienia systemu ACARS są wyłączone – jak to miało miejsce w przypadku malezyjskiego boeinga – samolot w dalszym ciągu wysyła sygnał „życia”, który odbierany jest przez satelitę. Co prawda nie pozwala na lokalizację maszyny, ale umożliwia określenie obszaru, w jakim się znajduje.

W przypadku lotu MH370 satelita odebrał kilka takich sygnałów, nadawanych przez system ACARS co godzinę już po zniknięciu samolotu z radarów wojskowych. Ostatni słaby sygnał systemu ACARS odebrał mniej więcej siedem i pół godziny po starcie. Specjaliści analizują możliwe położenie samolotu, ponieważ sygnał wskazuje, że maszyna była gdzieś na łuku rozciągającym się od Kazachstanu aż po południowe krańce Oceanu Indyjskiego.

Wyłączone narzędzia

Minister obrony Malezji Hishammuddin Hussein powiedział na konferencji prasowej w poniedziałek, że pierwszoplanowym celem dochodzenia jest znalezienie samolotu, a dopiero później rozpatrywane będą okoliczności jego zniknięcia. Specjaliści uważają, że bardziej prawdopodobne jest to, że samolot poleciał na południe, nad ocean. Gdyby udał się północ, raczej zostałby zauważony przez radary chińskie, indyjskie czy pakistańskie.

Dlatego o pomoc w poszukiwaniach poproszeni zostali francuscy specjaliści. Mają oni doświadczenie w dwuletnim dochodzeniu przyczyn katastrofy samolotu Air France, który spadł do Atlantyku w 2009 roku.

Ale w tamtym przypadku ekipy poszukujące wraku mogły zawęzić obszar poszukiwań na podstawie sygnału alarmowego wysłanego przez pilotów. To podstawowe narzędzie, którego brakuje w przypadku samolotu malezyjskiego. Francuskim ekipom na wydobycie czarnych skrzynek leżących na dnie oceanu na głębokości 5 km potrzebne były dwa lata poszukiwań.

– To, z czym mamy teraz do czynienia, bardzo się różni od przypadku samolotu Air France. Malezyjski jest o wiele trudniejszy – powiedział Jean Paul Troadec, doradca francuskiego biura badania wypadków w lotnictwie, cytowany przez agencję AP.

Krzysztof Urbański

Rzeczpospolita