Tym razem gospodarzom mundialu nie pomogły ściany (12. zawodnik na boisku, za jakiego uważa się publiczność, tutaj akurat fanatyczną) ani przychylność arbitrów (inaugurujący MŚ mecz z Chorwacją). Dzisiaj to niebiosa zlitowały się nad rozkochanym w futbolu 194-milionowym narodem i pomogły Canarinhos, którzy po horrorze pokonali Chile awansując do ćwierćfinału.

Emocji na stadionie Mineirão w Belo Horizonte nie brakowało. Walka przez 120 minut (regulaminowy czas plus dogrywka) była bezpardonowa, obfitowała też wyjątkowo w faule. Tyle tylko, że na murawie dominował chaos, przypadkowość, obustronna szarpanina bez falowych, płynnych akcji. To nie był zbyt efektowny mecz, chociaż zacięty. Canarinhos atakowali jedynie zrywami. A gdy ich as atutowy Neymar Jr doznał stłuczenia mięśnia już w pierwszej połowie i potem praktycznie jedynie asystował na boisku moc rażenia Kanarkowych była niemal zerowa. Luiz Felipe Scolari niby promieniuje, jako że jego podopieczni ostatecznie wygrali po serii rzutów karnych awansując do ćwierćfinału Brasil 2014, ale raczej na pewno robi dobrą minę do złej gry. Faktycznie jednak ma powody do niepokoju i w skrytości ducha teraz chyba mocno żałuje niektórych swoich personalnych decyzji. Zrezygnował bowiem z Robinho, Pato i Kaki a bardzo by mu się przydali ofensywni doświadczeni gracze. Szczególnie ten ostatni mógłby uporządkować poczynania jeszcze nieco dzikich młodych graczy Canarinhos. Zrobił jednak co zrobił i pozostaje mu liczyć na przychylność niebios. Tak jak choćby dzisiaj, kiedy los ewidentnie sprzyjał Brazylii. Nie można było liczyć na przychylność sędziego, presja 62-tysięcznej wręcz szowinistycznej stadionowej publiki na Howardzie Webbie nie robiła najmniejszego wrażenia i świetnie prowadzący pojedynek angielski arbiter ani raz nie dał się nabrać na aktorskie popisy gospodarzy. W sukurs jednak przyszły bezgranicznie rozkochanemu w piłce nożnej krajowi Samby i Kawy siły nadprzyrodzone. Jakby Chrystus z rozpostartymi nad Rio de Janeiro ramionami nie pozwolił zrobić krzywdy wielkiej miłości tych wszystkich na dole. W mieście i całym państwie, którego niemal symbolem na całym świecie jest ten 38-metrowy pomnik.

A za “Bożą rękę” robił dzisiaj w ekipie Jorge Sampaoliego największy pechowiec na boisku Gonzalo Jara. Najpierw niefortunnie wpakował piłkę do siatki własnej bramki, dając prowadzenie Brazylii, w samym już finale wykonując decydującą “jedenastkę” trafił w słupek. Kolejny dowód, że niebiosa miały w opiece Canarinhos to wcześniejszy strzał, po którym futbolówka wylądowała na obramowaniu bramki. A miało to miejsce w 120. minucie meczu, kiedy to Mauricio Pinilla huknął jak z armaty a piłka trafiła w poprzeczkę i wyszła w pole. Centymetr, dwa, trzy niżej a po odbiciu znalazłaby się za linią bramkową. Historyczne zwycięstwo Chile było tak blisko, wszak byłoby już po wszystkim a Brazylia pogrążyłaby się w żałobie. Los chciał inaczej.

Wspomniałem wcześniej o iście perfekcyjnym prowadzeniu meczu przez głównego arbitra. Jednak przy serii rzutów karnych pan Webb nie odważył się na radykalny krok. Mianowicie przy 5. “jedenastce” (jak się okazało chwilę potem decydującej o wygranej i awansie gospodarzy mundialu) Neymar Jr zademonstrował cwaniactwo, kolidujące jednak z przepisami. Wykonał rzut karny na dwa tempa, tak trochę na raty. Po rozbiegu przystając na sekundę położył na ziemi świetnego w całym spotkaniu golkipera rywali Claudio Bravo i skierował spokojnie piłkę w dolny przeciwległy róg bramki. Wiedząc, iż sędzia nie odważy się nakazać powtórki. I trudno się Webbowi dziwić. To nie było jakieś kardynalne przekroczenie przepisów, ot, detal, a aptekarskie podejście do zagadnienia mogło spowodować wzburzenie fanatycznych kibiców. Grożące angielskiemu arbitrowi nawet rozszarpaniem. W tym momencie wziął górę zdrowy rozsądek, jako że ten wulkan naprawdę mógł eksplodować. Ze zdwojoną siłą. Jedną stanowiła bezgraniczna ślepa miłość do ukochanego zespołu, drugą nieznajomość reguł. Tutaj akurat szczegółowych, stanowiących niuanse przepisów, co było tym bardziej niebezpieczne. Detonacji wyjątkowej mieszanki wybuchowej nie było bo Webb do tego nie dopuścił. Pomógł palec Boży?

Brazylia więc gra dalej, ale jak długo? Jeśli nic się nie zmieni – a raczej trudno zakładać, że Scolari nagle natchnie jakimś piłkarskich duchem swoich podopiecznych – to chyba niezadługo. Siły nadprzyrodzone (bądź ciemne, czyli zakulisowe działania) mogą pomóc raz, dwa, góra trzy razy. Ale nie w nieskończoność. Cierpliwość i przychylność niebios wcześniej czy później musi się skończyć. W 1/4 finału zmierzy się z Kolumbią, która jak na razie idzie jak burza.

W sobotę Kolumbijczycy po atrakcyjnym spotkaniu w sumie bezproblemowo odesłali do domu Urugwajczyków. Na słynnej Maracanie w Rio de Janeiro 78.838 podziwiało wyjątkowej urody gole Jamesa Rodrigueza. Szczególnie trafienie na 1:0 dla zespołu José Pekermana to bramka z kategorii: klękajcie narody (kibice) świata. Kapitalne uderzenie, po którym odbita od poprzeczki piłka zatrzymała się w siatce. Powie ktoś, że kluczowe znaczenie dla dyspozycji drużyny Oscara Tabáreza miało zdyskwalifikowanie Luisa Suareza (wielka gwiazda światowej piłki nożnej idzie w zaparte twierdząc, że nie ugryzł Giorgio Chelliniego, ani nawet nie miał takiego zamiaru, stąd bezwzględne 4-miesięczne zawieszenie jest niesprawiedliwością), będzie to jednak tylko część prawdy. Los Cafeteros przez zdecydowaną większość meczowego czasu dominowali, to oni dyktowali warunki gry. Nawet gdy Urusi zrywali się do kontrataków to odnosiło się wrażenie, że chłopcy Pokermana mają sytuację pod pełną kontrolą. Kolumbia jak do tej pory wszystkie swoje 4 mundialowe potyczki zakończyła zwycięsko. Większość kierowała wzrok na światowe piłkarskie potęgi, a tu poniekąd bokiem, trochę niepostrzeżenie objawił się świetnie poukładany zespół z nietuzinkowymi indywidualnościami. Leo Messi, Neymar Jr czy Thomas Müller absorbują zdobywaniem bramek kibiców pod wszystkimi szerokościami geograficznymi. Mają już ich na koncie po 4, tymczasem na co dzień zawodnik AS Monaco i główny egzekutor Kolumbii Rodriguez z dorobkiem 5 goli niespodziewanie przewodzi snajperom Brasil 2014.

Jutro kolejna dawka emocji. O 11 AM czasu chicagowskiego Holandia zmierzy się z Meksykiem, o 3 PM Kostaryka walczyć będzie o ćwierćfinał z Grecją.

Leszek Pieśniakiewicz

* Brazylia – Chile 1:1 (1:1, 1:1), 3:2 w rzutach karnych
1:0 Jara (smobójcza) 18
1:1 Sanchez 32
Brazylia: Julio Cesar – Dani Alves, Thiago Silva, Marcelo, David Luiz – Fernandinho (73 Ramires), Oscar (106 Willian), Luiz Gustavo – Fred (64 Jo), Neymar, Hulk.
Chile: Claudio Bravo – Eugenio Mena, Mauricio Isla, Gary Medel (108 Jose Rojas), Gonzalo Jara – Francicso Silva, Arturo Vidal (87 Mauricio Pinilla), Charles Aranguiz, Marcelo Dias – Alexis Sanchez, Eduardo Vargas (56 Felipe Gutierrez).
Żółte kartki: Hulk, Gustavo, Jo, Alves – Mena, Silva, Pinilla.
Sędziował: Howard Webb (Anglia)

* Kolumbia – Urugwaj 2:0 (1:0)
1:0 Rodriguez 28
2:0 Rodriguez 50
Kolumbia: David Ospina – Camilo Zuniga, Cristian Zapata, Mario Yepes, Pablo Armero – Juan Cuadrado (81 Fredy Guarin), Abel Aguilar, Carlo Sanchez, James Rodriguez (85 Adrian Ramos) – Teofilo Gutierrez (68 Alexander Mejia), Jackson Martinez.
Urugwaj: Fernando Muslera – Martin Caceres, Jose Maria Gimenez, Diego Godin, Alvaro Pereira (53 Gaston Ramirez) – Maxi Pereira, Cristian Gonzalez, Egidio Arevalo, Alvaro Gonzalez (67 Abel Hernandez) – Edinson Cavani, Diego Forlan (53 Christian Stuani).
Żółte kartki: ArmeroGimenez, Lugano.
Sędziował: Bjorn Kuipers (Holandia).

W piątek pierwszy ćwierćfinał Brazylia – Kolumbia.

LP

meritum.us