Michaił Prochorow, rosyjski miliarder i były „król niklu”, sprzedaje jedną ze swoich zabawek, koszykarski klub Brooklyn Nets.

Nazwa drużyny jest przypadkowa, w latach 70., gdy zespół przeniósł się z New Jersey do Nowego Jorku istniały już kluby baseballowy i footballowy Mets i Jets, więc Nets pasowało do rymowanki. Następne 33 lata klub spędził ponownie w New Jersey i dopiero 5 lat temu Prochorow za 200 mln dolarów nabył 80 proc. akcji klubu, ma też 45 proc. udziałów w nowo wybudowanej hali Barclays Center. Od maja 2012 zespół z powrotem gra w “Wielkim Jabłku” ale sukcesów pod patronatem „Żyrafy” – jak nazywają w Rosji Prochorowa ze względu na jego ponad dwumetrowy wzrost – nie odnoszą.

Nets zresztą nigdy mistrzem NBA nie byli, choć 2 razy grali w ścisłym finale. Największą gwiazda drużyny Nets w historii klubu był Julius Erving, gracz tak wybitny, iż w logo ligi umieszczono jego wizerunek. W barwach Nets grali także Jason Kidd, Alonso Mourning i Drażen Petrovic, dziś drużyna to ligowy średniak.

Sprzedaż klubu NBA wcale nie jest taka łatwa i nie następuje szybko. By w ogóle doszło do zmiany muszą się na nią zgodzić co najmniej 23 z 30 posiadaczy klubów. Przedstawicielem Prochorowa w negocjacjach jest firma Evercore Partners, na sprzedaży oligarcha z pewnością nie straci, gdyż “Forbes” wycenił klub na 780 mln dolarów. „Żyrafa” ma zresztą nosa w interesach, swoje imperium Norris Nickel sprzedał tuż przed światowym kryzysem, dziś tego uważanego za teoretycznego rywala Władimira Putina w prezydenckich wyborach magnata tenże sam “Forbes” wycenia na $9,2 mld.  Tyle że posiadanie drużyny, która nie zdobywa mistrzowskich pierścieni to ciągłe dokładanie do biznesu, w sezonie 2013/2014 Prochorow na Nets stracił 144 mln zielonych, głównie w formie dodatkowych podatków za przekroczenie limitu wynagrodzeń, tzw. salary cap, których się uzbierało $90 mln. No, ale jak się ma w drużynie Paula Pierce’a i Kevina Garnetta to wypisywane czeki muszą iść w dziesiątki milionów, a gwarancji sukcesu wcale nie ma, o czym mogli się przekonać w tym sezonie właściciele Cleveland Cavaliers, którzy też wydali fortunę na graczy i na razie są przerażeni bilansem spotkań. Nets oddali za gwiazdy miejsca w naborach w przyszłych latach i ciężko będzie stworzyć im potęgę z tego co mają, a w najbliższej przyszłości nie zasilą ich najlepsi młodzi gracze. Wśród właścicieli klubów NBA  Prochorow wyróżniał się luzem i w tym przypomina Marca Cubana. Jego pomysł przenosin klubu do Rosji spalił na panewce z przyczyn oczywistych.

Teraz gdy atmosfera wobec agresywnej Rosji mocno się w Stanach Zjednoczonych zagęściła oligarcha chyba uznał, że trzeba się skupić na karierze politycznej, jego nowa partia nazywa się – nomen omen – Platforma Obywatelska. Przypadki Michaiła Chodorkowskiego, ale i Aleksandra Litwinienki czy Sergieja Magnickiego pokazują, że to niebezpieczna rywalizacja, a Kreml działa bez pardonu i za nic ma opinię światową. Jeśli ambitny plan sięgnięcia po władzę w Rosji natomiast się uda, 49-letni Prochorow dołączy do wąskiego grona prezydentów, którzy jak George W. Bush (Texas Rangers) czy Sylvio Berlusconi (AC Milan) byli właścicielami potężnych zawodowych klubów sportowych. A jak się nie uda to i tak zostanie jedynym obok Michaela Jordana właścicielem klubu NBA, który może wsadzić piłkę do kosza (205 cm wzrostu się przydaje), a na pewno jedynym, który nie obsługuje komputera, nie ma własnego telefonu komórkowego, nie posiada e-maila i konta na Twitterze czy Facebooku, pisze listy odręcznie i lubi to zajęcie, a posiadając ogromny jacht nie korzysta z niego bo cierpi na chorobę morską. Za to jest prezesem spółki Polyus Gold – największego w Rosji producenta złota, dowodzi funduszem inwestycyjnym Onexim i wydaje czasopismo „Snob”.

Sprzedaż Brooklyn Nets będzie więc tylko epizodem w bujnym życiu rosyjskiego playboya, a w końcu i tak mu pozostanie inny koszykarski klub CSKA Moskwa, którego jest właścicielem.

Sławomir Sobczak

meritum.us

foto: thefinalpoints.com