Panuje powszechna opinia, iż nie ma już takich gwiazd filmowych jak niegdyś. Może to i prawda, aczkolwiek nie oznacza to, że współcześni bohaterowie Hollywood są źle opłacani.

Najnowsze badania środowiska producentów, agentów i menedżerów wskazuje na fakt, iż co najmniej sześcioro aktorów dostaje za rolę w filmie gażę w wysokości 20 mln dolarów. Mamy więc powrót do złotych pod tym względem czasów czyli lat 90., gdy równie niewielka grupka gwiazd ekranu sięgała po $20 mln za zagranie w jednej produkcji (w tym gronie byli m.in. Kevin Kostner, Mel Gibson i Tom Cruise). Dziś magiczne sumy plus dodatkowe miliony w ramach indywidualnych umów za zyski osiągają: Angelina Jolie, Sandra Bullock, Matt Damon, Denzel Washington, Leonardo DiCaprio i Robert Downey Jr. Dzieje się tak bynajmniej nie za każdym razem, gdy grają w mniejszych czy ambitniejszych realizacjach zgadzają się na dużo mniejsze apanaże, gdy jednak zdarza im się znaleźć na planie jeszcze jednego “Iron Mana” (Downey) czy kolejnego “Bourne’a” (Damon) ich apetyty (i słusznie) rosną niebotycznie.

Absolutnym rekordzistą ostatnich lat jest DiCaprio, którego konto zasiliło się kwotą $25 mln za „Wilka z Wall Street”, przy czym jako współproducent wpadł w pułapkę kontraktu obniżającą jego pensję po przekroczeniu budżetu co się akurat wydarzyło. Do czołówki finansowej Hollywoodu dołącza właśnie Bradley Cooper, po ogromnym sukcesie filmu „American Sniper” z jego udziałem jego niemała gaża dotychczasowa ($15 mln za trzecią część „Hangover”) podskoczy do $20 mln.

Na liście pretendentów do zgarnięcia fortuny za pracę przy jednym tytule są też: Ben Affleck, Channing Tatum, Dwayne Johnson, Melissa McCarthy i Jennifer Lawrance, przy czym trzeba pamiętać o zasadzie obowiązującej w Fabryce Snów: „jesteś tyle wart ile twój ostatni film”. A z tym różnie bywa – „Jupiter Ascending” z Tatum zaliczył finansową klęskę, Johnson ma za sobą świetnie sprzedanego „Herculesa” i przed nim letnia premiera „San Andreas”.

Ale największe wynagrodzenie nie może się równać z szansą jaką niesie układ z producentami dający 20 proc. z przyszłych zysków zamiast gaży. Sandra Bullock w ten sposób za swą rolę w „Gravity” dostała ponad 70 mln dolarów! Tyle że w tej chwili właściciele studiów filmowych zaciskają pasa i wolą płacić pensję, dodatkowo już nie szokująco duże (o ile za skromną uznać $10 mln za rolę w „The Heat” dla Bullock). Jolie za udział w kontynuacji „Maleficent” krzyknęła jednak $20 mln i Disney uznał, iż to w sam raz. McCarthy warta jest ponoć pieniędzy jakich żąda, Lawrence jest natomiast niedoszacowana. Jak twierdzą analitycy rynku Jennifer mogła dostać dużo więcej niż $10 mln za ostatnią część „ Igrzysk śmierci”, jej następny film „Joy” jest już niewielką finansowo produkcją.

Jaka przyszłość nas czeka jeśli chodzi o kino masowe? Rosnące ceny produkcji i zwłaszcza promocji powodują, że część gwiazd zadowala się mniejszą kwotą „up front” czyli z góry, nie czekając na mannę z nieba jaka spada gdy film okaże się wielkim hitem. Z drugiej strony masa aktorów zarabia góry pieniędzy przy produkcji seriali, telewizyjne produkcje angażują też coraz częściej najlepszych scenarzystów i całe ekipy filmowe do pracy przy małych formatach. Bo kino od dobrych kilku lat przeniosło się w Stanach Zjednoczonych do telewizji, a miliony zakochanych w sztuce ruchomego obrazu nie podnieca się Oscarami, a tym co działo się w ostatnich odcinkach „ Better Call Saul”, „Fortitude”, „Dig”, „Gry o tron”, „House of Cards”czy „Olive Kitteridge”.

Sam z niecierpliwością czekam na kolejne odsłony „Shameless” czy „The Americans” i nic, a nic nie obchodzą mnie przygody ludzi-pająków czy inne wytwory amerykańskich filmowców produkujących dzieła głównie dla małolatów…

Sławomir Sobczak

meritum.us

foto: vulture.com