
Amerykańska waluta traci od poniedziałku, złoty wciąż na łopatkach
Wczoraj w trakcie handlu europejskiego dolar próbował odrabiać straty z początku tygodnia, ale ta misja się nie powiodła bo inwestorzy zdają sobie sprawę, że konferencja w Jackson Hole nie przyniesie nic szczególnego. O ile rynki akcji od miesięcy pozostają niewzruszone dyskusją odnośnie ewentualnej zmiany polityki Fed, na rynku walutowym odegrała ona pewne znaczenie. Wynika to z faktu, iż tu ceny są relatywne – choć Fed niemiłosiernie ociąga się z normalizacją polityki, mimo wszystko jest na nią jakakolwiek szansa, w przeciwieństwie do strefy euro czy Japonii. Dlatego też od kilku miesięcy dolar dość istotnie umacnia się i to pomimo spadku rentowności długu w USA. Jednak w tym tygodniu ten ruch jest korygowany i choć widać to na głównych walutach (euro oraz funt), to przede wszystkim zyskują waluty, gdzie zacieśniana jest polityka pieniężna – bardzo mocno odbił dolar kanadyjski, silnie zyskuje brazylijski real, czy choćby opisywany wczoraj przeze mnie węgierski forint. Moim zdaniem sama formuła sympozjum w Jackson Hole nie ma tu rozstrzygającego znaczenia, ale rynki przyjęły, że wersja online oznacza, że Fed tym bardziej nie skorzysta z tej okazji, aby zapowiedzieć istotną zmianę w polityce. Dziś powinniśmy poznać dokładny grafik konferencji, choć dla rynków poza wystąpieniem Powella inne prelekcje będą mieć charakter marginalny.
Sprzyjające otoczenie na rynkach światowych jak na razie nie pomaga złotemu. Zaszkodziło jednak frankowi szwajcarskiemu, który w czwartek rano wyraźnie traci wobec euro. Nastroje na Wall Street wciąż są szampańskie – S&P500 i Nasdaq prawie codziennie ustanawiają nowe rekordy wszech czasów przy wycenach akcji najwyższych od czasów bańki internetowej. Jeśli dodamy do tego osłabienie dolara wobec euro, to warunki zewnętrzne dla złotego wydają się być bardzo sprzyjające. Ale polska waluta jakoś na nich nie korzysta. W czwartek kurs euro kształtował się na poziomie 4,5724 zł, a więc podobnie jak dzień wcześniej. Kurs EUR/PLN od czerwca porusza się w przedziale 4,50-4,60 zł. Jednak patrząc na wykres obserwujemy coraz wyższe „dołki” na parze euro-złoty, co raczej nie świadczy dobrze o sile polskiej waluty.
Patrząc w dłuższej perspektywie, polska waluta cały czas pozostaje bardzo słaba. Przed marcem 2020 kurs euro gościł powyżej poziomu 4,50 zł tylko krótkotrwale i jedynie w okresach największego nasilenia kryzysu finansowego na początku 2009 roku (po plajcie Lehman Brothers), na przełomie lat 2011-12 (kryzys strefy euro) oraz w roku 2016 (Brexit). Teraz euro po 4,50 zł i więcej stało się normą. Coś się jednak ruszyło na parze euro-frank, której notowania odbiły się od poziomu 1,07 i w czwartek rano dotarły do 1,0784 franka za euro. To osłabienie helweckiej waluty było widoczne także na polskim rynku, gdzie cena franka szwajcarskiego spadła o ponad jeden grosz, schodząc do 4,2350 zł. Taniał także dolar amerykański, za którego płacono 3,8824 zł. Funt brytyjski wyceniany był na 5,3358 zł, czyli podobnie jak dzień wcześniej.
