Raport walutowy

Nowy miesiąc przynosi mieszane wskazania dla dolara. W środę rano amerykańska waluta najbardziej zyskuje do franka i jena, a traci wobec walut Antypodów – dla dolara australijskiego wsparciem okazały się lepsze dane PKB za II kwartał. Generalnie dynamika zmian kursów nie przekracza 0,4 proc. Słabość franka może wynikać ze słów przedstawiciela SNB, który dał do zrozumienia, że niskie stopy procentowe na świecie mogą się jeszcze utrzymywać przez dłuższy czas, a bank centralny nie ma zbytnio narzędzi, aby przeciwdziałać spekulacjom na rynku nieruchomości. Z kolei słaby jen, to bardziej wynik ruchu USDJPY w ślad za odbiciem rentowności amerykańskich obligacji – 10-letnie powróciły ponad poziom 1,30 proc.

Po publikacji danych o inflacji złoty zaczął się dynamicznie umacniać. Kurs euro spadł do poziomów sprzed dwóch miesięcy. Rynek antycypuje, że jesienią Rada Polityki Pieniężnej jednak podniesie stopy procentowe. W środę rano kurs euro wynosił 4,5113 zł i był o ponad grosz niższy niż wczoraj wieczorem. To także najniższy kurs EUR/PLN od 7 lipca. We wtorek doszło do zdecydowanej aprecjacji złotego. Cena wspólnotowej waluty odnotowała spadek o blisko 4 grosze. Był to więc najlepszy dzień dla złotego od 5 miesięcy.  Przyczyn tak wyraźnego umocnienia złotego należy szukać w danych o inflacji, która w sierpniu okazała się wyższa od oczekiwań ekonomistów i osiągnęła najwyższy poziom od 20 lat. Więcej o inflacyjnym wyskoku piszemy artykule zatytułowanym „Mamy najwyższą inflację od 20 lat”. Inflacja CPI wyraźnie przekraczająca 5% może skłonić nawet najbardziej „gołębio” nastawionych członków Rady Polityki Pieniężnej do rozważenia podwyżki stóp procentowych jeszcze jesienią, a nie dopiero w przyszłym roku. Podwyżki w listopadzie spodziewają się też analitycy banku ING.

W ślad za euro w dół poszły też notowania franka i dolara. Szwajcarska waluta w środę rano była wyceniana na 4,1636 zł, a więc o prawie dwa grosze niżej niż wczoraj wieczorem oraz najniżej od prawie dwóch miesięcy.  Dolar amerykański osiągnął kurs 3,8233 zł, wyznaczając miesięczne minimum. Funt brytyjski wyceniany był na 5,281 zł, a więc najniżej od połowy lipca.

Biznes a la China

Jeden z największych i najbardziej zadłużony z chińskich deweloperów ostrzega, że może nie być w stanie obsługiwać swoich zobowiązań. Grupa Evergrande przypomina w ten sposób władzom, że jest w tarapatach finansowych, a jej ewentualne problemy wywołają reakcję łańcuchową na rynku finansowym i w realnej gospodarce za Murem. Pekin nadal nie ujawnia, czy uważa spółkę za “zbyt dużą, by upaść”. Grupa Evergrande opublikowała wyniki za pierwsze półrocze. Zysk netto spadł o 29 proc., do 10,5 mld juanów, a przychody zmniejszyły się o 16,5 proc., do 222,7 mld juanów. Jednak to nie te elementy sprawozdania przyciągnęły uwagę inwestorów, a inne liczby i komentarze spółki. Po pierwsze, mimo że Evergrande jest najbardziej zadłużonym chińskim deweloperem, a Pekin podjął walkę z nadmiernym lewarem w sektorze, zobowiązania spółki ponownie wzrosły, sięgając astronomicznej kwoty 1,97 bln juanów (blisko 1 200 000 000 000 złotych). Gigant co prawda zredukował w pół roku swój oprocentowany dług (kredyty i obligacje) o blisko 20 proc., do najniższego od 5 lat poziomu 572 mld juanów, ale równocześnie zwiększył zadłużenie wobec kontrahentów o 15 proc., do najwyższego w historii poziomu 951 mld juanów.

Deweloper nadal znajduje się przynajmniej poza dwoma “czerwonymi liniami” zarysowanymi przez władze: zobowiązania stanowią ponad 83 proc. aktywów (powinny mniej niż 70 proc.), a krótkoterminowy dług oprocentowany jest blisko trzykrotnie większy niż dostępne środki pieniężne (nie powinien być większy). Sama spółka twierdziła wcześniej, że zredukowała dług netto do poziomu niższego niż kapitały własne, ale wcale nie jest to takie pewne: prawdopodobnie to skutek wzięcia pod uwagę wszystkich depozytów (w tym tych, którymi nie mogą swobodnie dysponować) i jedynie zadłużenia względem kredytodawców i nabywców obligacji, a nie kontrahentów posiadających papiery komercyjne wyemitowane przez Evergrande. Krótko mówiąc: “kreatywna księgowość”. Wszak władze spółki oficjalnie zadeklarowały, że do końca roku deweloper nie będzie przekraczał żadnej “czerwonej linii”.

Na razie gigant poinformował w komunikacie, że może mieć problemy z regulowaniem zobowiązań. Aby tego uniknąć, będzie dostosowywał harmonogram projektów, upłynniał aktywa, ściśle kontrolował koszty, energicznie promował sprzedaż i ściągał płatności, dążył do odnawiania i przedłużania pożyczek oraz starał się przyciągnąć nowych inwestorów. Władze lokalne zamrażają środki na kontach Evergrande z powodu zaległości, a niekiedy zatrzymują budowy. Banki niechętnie rolują kredyty. Inwestorzy nie pchają się, by ulokować kapitał w ryzykownym biznesie. Średnie oprocentowanie długu przekracza 9 proc., część jest denominowana w dolarze i wkrótce (jeśli Fed podniesie stopy proc.) może wzrosnąć. Wycena należących do grupy spółek, które zarządzają nieruchomościami i mają w planach produkować auta elektryczne, drastycznie w ostatnim roku spadła, więc ich ewentualna sprzedaż przyniesie mniejsze wpływy, niż planowano. Średnia cena sprzedanego mieszkania spadła o ponad 11 proc. – być może Evergrande tnie ceny, by przyspieszyć sprzedaż. To wszystko w okresie, gdy cena akcji i obligacji spółki nurkuje, a jej władze są wzywane na dywanik do Pekinu i instruowane, by poprawić sytuację firmy bez destabilizacji krajowych rynków nieruchomości i finansowego.

 

Masz nieruchomość w USA, możesz mieć kłopoty

Samotna matka, mimo iż jest właścicielką trzech domów, mieszka wraz z córką w samochodzie. Wszystko z powodu wprowadzonych przepisów związanych z pandemią. Nie może eksmitować wynajmujących, którzy od ponad roku nie płacą jej za najem.  – Nie rozumiem, jak zgodnie z prawem rząd może oddać moją prywatną własność za darmo – mówi Brandie LaCasse, weteranka amerykańskich sił zbrojnych, w wywiadzie dla CBCNews. Posiadając trzy nieruchomości na wynajem, była pewna, że po odejściu z armii będzie ją stać na godne życie. Niestety myliła się. Po wprowadzeniu antycovidowych przepisów, a dokładniej moratorium na eksmisje, właściciel, choć najemcy przestaną mu płacić, nie może wymówić im najmu i odzyskać swojego domu. W zamian rząd obiecywał rekompensatę strat. W praktyce jednak na razie rozdysponowano nikły procent z całej kwoty. Najemcy LaCasse skorzystali “z okazji” i przestali płacić czynsz. Ich długi za same czynsze sięgają już prawie 88 tys. zł (23 tys. dolarów). – Czuję się źle, że nie mogliśmy jej zapłacić – wyjaśnia jedna z lokatorek. – Wcześniej żyliśmy z dwóch pensji, a teraz mamy problemy finansowe. Gdy zniesione zostanie moratorium, obawiam się, że zostaniemy bez dachu nad głową – zamartwia się.

Niestety nie chciała skomentować faktu, że teraz właścicielka domu, w którym mieszka, także i przez nią nocuje w samochodzie lub pomieszkuje u przyjaciół.  – Przepłakałam wiele nocy, zastanawiając się, co się stało z moimi pieniędzmi – wyjaśnia samotna matka. – Przecież to ja kupiłam te nieruchomości, wyremontowałam je, wkładając w to swój pot i łzy. Zainwestowałam w nie, nie przypuszczając nawet, że nie będę miała się gdzie podziać – dodaje. Z powodu braku przychodów straciła już dom, a do żadnego z wynajmowanych nie może się wprowadzić, gdyż najemcy odmawiają ich opuszczenia. – Chcę tylko mieć mój dom z powrotem. Choć jeden – mówi LaCasse.  Obecnie administracja Bidena przedłużyła termin obowiązywania moratorium na eksmisje mimo braku poparcia Kongesu. Z danych bowiem wynika, że w 2020 roku 10 proc. właścicieli nieruchomości pobrało mniej niż połowę rocznego czynszu za wynajem. Najwięcej problemów z uzyskaniem płatności mają osoby, które nie zajmują sie tym na większą skalę, a jedynie mają od 1 do 5 nieruchomości.