Rośnie bańka na amerykańskim rynku nieruchomości

Ceny domów w 20 amerykańskich metropoliach w lipcu rosły w najszybszym tempie w historii. W czerwcu 2021 roku indeks S&P/Case-Shiller mierzący ceny domów w 20 amerykańskich metropoliach osiągnął rekordowo wysoką wartość 266,56 punktów. Bazową wartością indeksu (100 pkt) jest poziom cen ze stycznia 2000 roku. Oznacza to, że w ciągu ponad dwóch dekad przeciętna amerykańska nieruchomość mieszkaniowa zlokalizowana w jednej z 20 badanych metropolii podrożała o 166 proc. Co więcej, indeks S&P/Case-Shiller rośnie nieprzerwanie od marca 2012 r. Wówczas jego wartość wynosiła 136,6 pkt. i wzrosła od tamtej pory o 95,1 proc. Przez ostatnie 12 miesięcy wartość nieruchomościowego indeksu podniosła się o 19,1 proc. To najwyższa roczna dynamika wzrostu cen domów w Ameryce w XXI wieku. Oznacza to, że ceny nieruchomości w USA rosną obecnie szybciej niż w czasie apogeum bańki spekulacyjnej w latach 2004-06, kiedy to roczny wzrost cen w porywach sięgał 17 proc. Jest to kolejne potwierdzenie tezy, że na amerykańskim rynku mieszkaniowym mamy do czynienia z bańką cenową. Jest ona nawet silniejsza od tej z lat 2000-2006. I podobnie jak dwie dekady temu jest ona napędzana przez nierozważną politykę monetarną banku centralnego Stanów Zjednoczonych.

Od marca 2020 roku Rezerwa Federalna utrzymuje stopy procentowe w pobliżu zera, równocześnie w ramach „ilościowego poluzowania” polityki pieniężnej kupuje obligacje skarbowe i hipoteczne za 120 mld dolarów miesięcznie. Dzięki temu Amerykanin o dobrej zdolności kredytowej może zaciągnąć 30-letni kredyt hipoteczny o stałym (w całym okresie kredytowania!) oprocentowaniu w rekordowo niskiej wysokości 2,87 proc. Na początku roku parametr ten wynosił raptem 2,66 proc. Indeks S&P/Case-Shiller obejmuje następujące obszary metropolitalne: Boston, Chicago, Denver, Las Vegas, Los Angeles, Południowa Floryda (Miami), Nowy Jork, San Diego, San Francisco, Waszyngton, Phoenix, Tampa Bay, Atlanta, Detroit, Minneapolis-Saint Paul, Charlotte, Cleveland, Portland, Dallas, Seattle. Pierwsze dziesięć obszarów wchodzi w skład węższego indeksu (Composite 10).

 

Globalna gospodarka ma się dobrze

Mamy już całkiem ciekawy pakiet danych ze światowego przemysłu za sierpień i wniosek z nich wypływa taki, że popyt na towary utrzymuje solidną dynamikę, choć widać pewne sygnały wytracania tempa wzrostu. To wytracanie tempa na razie wygląda bardziej na normalizację niż pogorszenie. Po szybkim wyjściu z dołka poprawa nie może być tak szybka jak na początku odbicia.

Na początku miesiąca zawsze warto zwrócić uwagę na dane o eksporcie Korei Południowej, która jest dużym producentem różnych komponentów dla światowego przemysłu – zarówno elektronicznych, jak też chemicznych, metalowych itd. W przeszłości eksport Korei stanowił dobry papierek lakmusowy koniunktury. W sierpniu zwiększył się o 34,9 proc. rok do roku, po wzroście o 29,6 proc. w lipcu. Nastąpiło zatem pewne przyspieszenie.
Ciekawe wnioski można wysnuć ze spojrzenia na poziom eksportu. Korea znajduje się obecnie w trzeciej fali wzrostowej po pandemii. Falą pierwszą było wyjście z pierwszego lockdownu, który miał najbardziej destrukcyjny wpływ na aktywność fabryk. Trwało to od czerwca do września 2020 roku. Fala druga związana była z relokacją popytu konsumpcyjnego na świecie od usług w kierunku towarów, szczególnie w okresie zimowych lockdownów w Europie i USA. Obserwowaliśmy ją głównie w grudniu i styczniu. Koreański eksport odrobił wtedy straty nie tylko z okresu pierwszego uderzenia pandemii, ale też z okresu wojny handlowej na linii Chiny-USA, która od wiosny 2018 r. osłabiała globalny handel. Wreszcie fala trzecia, która trwa od czerwca 2021 r. Wyniosła koreański eksport na rekordowe poziomy. Co jest jej przyczyną? Zapewne kontynuacja relokacji popytu konsumpcyjnego. Jeszcze późną zimą i wczesną wiosną wydawało się, że masowe szczepienia przywrócą światu normalność. Tak się jednak nie stało. Pandemia traci moc w krajach rozwiniętych, ale wciąż jest uciążliwa, utrzymuje awersję do niektórych usług personalnych i podbija popyt na towary. Normalizacja w końcu nastąpi, ale będzie to trwało dłużej niż w optymistycznych opiniach formułowanych na początku roku.

Mocne dane o koreańskim eksporcie współgrają z sygnałami płynącymi z indeksów PMI, które pojawiły się, jak zwykle, pierwszego dnia miesiąca. Indeksy te powstają na podstawie ankiet wśród menedżerów logistyki, którzy zwykle dobrze czują rynek i zachodzące na nim zmiany. W publikacjach z wielu krajów pojawia się informacja, że zamówienia rosną szybko, ale firmy mają problem z ich realizacją z powodu braku komponentów. Jest to problem, który doskwiera firmom przemysłowym od niemal roku. W polskim badaniu PMI pojawiła się informacja, że ciągle przyspiesza napływ nowych zamówień zagranicznych do firm. To najjaśniejszy punkt całego badania. Pozytywne trendy w polskim eksporcie mają szansę na kontynuację. Jednocześnie ogólne nastroje menedżerów nieznacznie się pogorszyły z powodu mniejszych zamówień krajowych (to jest pewna niespodzianka) oraz niższego tempa produkcji (kwestia braku komponentów). PMI dla przetwórstwa przemysłowego spadł w sierpniu do 56 pkt, wobec 57,6 pkt w lipcu. Każdy odczyt powyżej 50 oznacza ekspansję aktywności, więc koniunktura wciąż jest oceniana bardzo dobrze, choć nieco słabiej niż przed miesiącem.

 

Raport walutowy

W czwartek rano dolar próbuje odreagowywać wczorajszą przecenę wywołaną rozczarowującą publikacją szacunków ADP dotyczących rynku pracy, które podbiły oczekiwania, że piątkowy raport Departamentu Pracy nie przybliży Fed do decyzji nt. taperingu – taki ruch na posiedzeniu 22 września jest mało prawdopodobny. Warto jednak pamiętać o tym, że wskazania z ADP bywały mylne, a rynki już od kilku dobrych dni zdają się rozgrywać scenariusz w którym wspomniany wrzesień nie będzie decyzyjny dla Fedu. Bez większego echa przeszedł wczorajszy odczyt ISM dla przemysłu, który wypadł lepiej, niż można było oczekiwać – w sierpniu indeks podbił do 59,9 pkt. z 59,5 pkt., co pokazuje, że obawy związane z problemami z łańcuchami dostaw mogą być nieco przesadzone.

Dolar nie umocnił się po silnych odczytach ISM oraz PMI dla przemysłu. Zareagował jednak deprecjacją na publikację ADP, która mocno rozczarowała. Narastają spekulacje co do jutrzejszych, rządowych danych na temat kondycji amerykańskiego rynku pracy. Eurodolar kroczy w kierunku 1,19. Z kolei ropa cały czas utrzymuje się wysoko po wczorajszym spotkaniu OPEC+.

Firma ADP standardowo na dwa dni przed NFP podała swoje wyliczenia dotyczące nowych miejsc pracy w USA. Wg jej wyliczeń przybyło jedynie 374 tys. podczas gdy oczekiwania były uplasowane zdecydowanie wyżej, bo na poziomie 615 tys. Wiemy oczywiście, że ADP często mija się z piątkowym odczytem i nie zawsze jest wiarygodnym prognostą danych publikowanych przez Departament pracy USA. Mówiąc w skrócie, korelacja jest bardzo niska. Widać jednak, że rynek w pewien sposób się wszystkimi danymi z rynku pracy w jakiś sposób emocjonuje. Widać również jak wrażliwa jest wycena w tym momencie USD na tego rodzaju dane. Jeśli wczoraj widzieliśmy prawie 50 pkt. ruch w górę na głównej parze walutowej, to jutro zmienność powinna być co najmniej dwukrotnie większa.

Jeszcze w środę po południu notowania złotego zeszły w stronę ważnych technicznie poziomów – 4,50 zł za euro i 3,80 zł za dolara, a nawet symbolicznie je naruszyły. Wsparciem dla naszej waluty był przede wszystkim słaby dolar, który zareagował na rozczarowujący raport ADP obrazujący szacunki odnośnie nowych etatów w sektorze prywatnym za sierpień. Inwestorzy uznali, że piątkowe odczyty Departamentu Pracy USA raczej nie będą stanowić jakiegoś mocnego argumentu za tym, aby FED miał się spieszyć z taperingiem. Na tej fali EURUSD naruszył poziom 1,1850.