Amerykańska gospodarka z włączonym hamulcem
Trzeci kwartał miał przynieść drastyczne wyhamowanie wzrostu produktu krajowego brutto w największej gospodarce świata – wynika z modelu prognostycznego oddziału Rezerwy Federalnej w Atlancie. Choć trzeci kwartał A.D. 2021 zakończył się prawie tydzień temu, to wciąż ostatnimi danymi o PKB Stanów Zjednoczonych, jakimi dysponujemy, są statystyki za kwartał drugi. Według finalnych danych proc. Był to trzeci najlepszy wynik w XXI wieku, ustępujący jedynie rezultatowi z II kw. 2003 r. oraz absolutnie rekordowemu wystrzałowi o 33,1 proc. odnotowanemu w III kwartale 2020 roku. Jednakże najnowsze dane sugerują, że to już koniec tego postcovidowego boomu i że zaczynamy wracać do nieco bardziej „normalnych” odczytów makroekonomicznych. A to formalnie oznacza, że weszliśmy w okres spowolnienia wzrostu gospodarczego w Stanach Zjednoczonych. Co więcej, przynajmniej ze statystycznego punktu widzenia jest to spowolnienie dość gwałtowne.
Według modelu prognostycznego Fedu z Atlanty annualizowany wzrost PKB w III kwartale wyniósł zaledwie 1,3 proc. To wynik na podstawie danych, które napłynęły do 5 października. Ekonomiści z amerykańskiego stanu Georgia szacują dynamikę PKB na podstawie spływających na bieżąco oficjalnych danych makroekonomicznych. Jest to więc tzw. nowcasting, a nie czysto ekonometryczny model bazujący na uprzednio przyjętych założeniach. Jeśli faktycznie annualizowana dynamika amerykańskiego PKB wyniesie zaledwie 1,3 proc., będzie to oznaczało silne spowolnienie względem poprzednich dwóch kwartałów, gdy przekraczała ona 6 proc. Co więcej, jeszcze pod koniec sierpnia model Fedu z Atlanty „wypluwał” z siebie wynik na poziomie ok. 6 proc. Istotne pogorszenie parametrów makroekonomicznych nastąpiło zatem dopiero we wrześniu i październiku. Pierwszy, wstępny szacunek PKB Stanów Zjednoczonych za III kwartał opublikowany zostanie 28 października, a więc dopiero za trzy tygodnie.
Niekoniecznie musi to oznaczać, że amerykańska gospodarka nagle stanęła na krawędzi recesji. To byłby wniosek mocno przesadzony i raczej pozbawiony oparcia w rzeczywistości. Po pierwsze, dlatego że fedowski model nie zawsze trafnie przewiduje faktyczne dane publikowane później przez rządowe Biuro Analiz Ekonomicznych. Po drugie, swoje trzy grosze dorzuca efekt wysokiej bazy połączony ze specyficznym sposobem raportowania danych PKB przez Amerykanów. Dynamika PKB w Stanach Zjednoczonych podawana jest w ujęciu annualizowanym. Ujęcie to mówi o tym, w jakim tempie rozwijałaby się tamtejsza gospodarka, gdyby tempo wzrostu w kwartale, w którym dokonano pomiaru, utrzymało się na takim samym poziomie przez cały rok. Punktem odniesienia dla wyników z III kwartału jest więc kwartał drugi, w którym to okresie konsumpcja gospodarstwa domowych była napędzana transferami socjalnymi o bezprecedensowej skali. W ramach tzw. pakietu Bidena prawie każdy obywatel USA otrzymał od rządu czek opiewający na 1400 dolarów. Do tego doszły hojne federalne zasiłki dla bezrobotnych oraz masa wszelkiej maści innego „socjału” i nadzwyczajnych wydatków publicznych. Wszystko to kosztowało podatników prawie dwa biliony dolarów, idące w poczet długu publicznego – czyli odroczonych zobowiązań podatkowych. Niemniej jednak przekładało się to na setki miliardów dolarów w portfelach Amerykanów, którzy w poprzednich miesiącach rzucili się w wir konsumpcji realizowanej na koszt Wuja Sama.
W sierpniu i (zwłaszcza) we wrześniu efekty tej gargantuicznej stymulacji fiskalnej uległy wyczerpaniu. Widać to choćby po statystykach sprzedaży detalicznej, która po wiosennym wystrzale w kolejnych miesiącach zaczęła wracać do przedcovidowego trendu. Podobnie było z dynamiką produkcji przemysłowej, która po silnym odreagowaniu w poprzednich kwartałach latem zaczęła spowalniać. Amerykańska i światowa gospodarka ma za sobą serię szoków, które zaburzyły normalny cykl koniunkturalny. Najpierw wiosną 2020 roku w chylącą się ku recesji gospodarkę uderzyły rządowe lockdowny, paraliżujące zarówno stronę popytową jak i podażową. Potem fiskalne i monetarne stymulanty doprowadziły do błyskawicznej regeneracji popytu, czemu jednak wciąż towarzyszyły istotne ograniczenia podaży. Stąd obecna szalejąca inflacja i niedobory surowców, półproduktów i siły roboczej.
Sytuacja jest bardzo dynamiczna i wciąż nie wiadomo, czy centralnym planistom z Fedu i Departamentu Skarbu uda się gładko przeprowadzić gospodarkę z fazy boomu do samonapędzającego się ożywienia. Czy też sztucznie wykreowany boom konsumpcyjny roztrzaska się w inflacyjne drzazgi na skutek zderzenia z twardymi ograniczeniami po stronie produkcyjnej. Nie zapominajmy, że dobrobytu i prosperity nie da się „dodrukować” – finalnie ktoś musi dostarczyć te wszystkie potrzebne dobra.
Rynek handlu ropą wstrząśnięty i zmieszany
Poniedziałkowa decyzja OPEC+ o braku zmian w porozumieniu naftowym wstrząsnęła cenami ropy naftowej na początku bieżącego tygodnia. W rezultacie, notowania tego surowca dotarły do najwyższych poziomów od kilku lat, a w mediach zaczęły pojawiać się sugestie, że ceny ropy naftowej mogą dotrzeć nawet do 90 lub 100 dolarów za baryłkę. Niemniej, o ile te scenariusze przyciągają uwagę, to niekoniecznie muszą się zrealizować. O ile obecna sytuacja na rynkach surowców energetycznych jest napięta, to działania OPEC+ sugerują, że sam rozszerzony kartel raczej nie spodziewa się, że ropy naftowej na świecie zabraknie. Jak podają kolejne źródła, brak podwyższenia limitów produkcji ropy naftowej w krajach OPEC+ świadczy o tym, że instytucja ta obawia się wpływu kolejnej fali pandemii na globalny popyt na ropę.
Spadek rynku akcji z powodu wysokiej ceny ropy i rentowności obligacji skarbowych nie powinien nastąpić, bo jest on w stanie poradzić sobie z ich dużo wyższym poziomem niż obecnie, uważa zespół strategów JP Morgna, na czele którego stoi Marko Kolanovic. Ropa WTI osiągnęła we wtorek najwyższą cenę od 2014 roku. Stratedzy JP Morgan przypominają, że amerykańscy konsumenci radzili sobie dobrze w latach 2010-2015, kiedy średni kurs ropy wynosił 100 dolarów. Twierdzą, że według ich modelu ropa nie będzie problemem nawet jeśli jej cena wzrośnie do 130-150 USD.
Cena ropy spada po tym jak jej zapasy w USA okazały się wyższe niż oczekiwano, a także po deklaracji Rosji o gotowości pomocy w ustabilizowaniu globalnego rynku gazu. Amerykański Departament Energii poinformował, że zapasy ropy wzrosły w ubiegłym tygodniu o 2,35 mln baryłek. Oczekiwano wzrostu, ale dziesięciokrotnie mniejszego. Deklaracja prezydenta Władimira Putina rekordowego eksportu rosyjskiego gazu do Europy w tym roku spowodowała spadek cen. W ostatnim czasie informowano, że rekordowa cena gazu skłania niektórych konsumentów do przechodzenia z niego na ropę, co oznaczało dodatkowy popyt.