Inflacyjny raport nie wstrząsnął Wall Street
Amerykańscy inwestorzy gremialnie zignorowali najwyższy od prawie 40 lat odczyt inflacji CPI. Na Wall Street panuje wiara w to, że Rezerwa Federalna w najbliższych latach nie zdecyduje się na powrót do monetarnej normalności i nie przywróci realnie dodatnich stóp procentowych. Listopadowy odczyt inflacji CPI nie był zaskoczeniem. W skali roku oficjalnie raportowany (i w wielu kręgach uważany za zaniżony) wzrost kosztów życia w USA sięgnął 6,8 proc., co jest najwyższym wynikiem od czerwca 1982 roku. Najwyższa od ponad 30 lat była także tzw. inflacja bazowa, która wyniosła 4,9 proc., co także było rezultatem zgodnym z oczekiwaniami. – Było sporo oczekiwania na to, że zobaczymy dużą liczbę. Nie sądzę, aby rynek był tym zaskoczony – skwitował Tim Ghriskey z nowojorskiego Inverness Counsel cytowany przez agencję Reuters. Na rynku dominuje opinia, że inflacja w kolejnych miesiącach będzie się stopniowo obniżać. Gdy po raz poprzedni Ameryka doświadczała tak wysokiej inflacji cenowej, stopa funduszy federalnych sięgała blisko 10 proc. (pod koniec lat 80-tych) lub lekko przekraczała 10 proc. (w roku 1982). Wydaje się zatem dość naturalne, że w warunkach prawie 7-procentowej inflacji i 5-procentowego wzrostu PKB stopa procentowa Rezerwy Federalnej powinna zbliżać się do 10 proc. Tymczasem od marca 2020 roku utrzymywana jest na zerze, czemu towarzyszy potężny skup obligacji (QE) za świeżo wykreowane pieniądze.
Dziś chyba nikt nie wierzy, że Powell i spółka są w stanie przywrócić monetarną normalność, w ramach której krótkoterminowe stopy procentowe przewyższają bieżącą inflację. Przy obecnych poziomach zadłużenia zarówno gospodarstw domowych jak i rządu federalnego i sektora prywatnego takie podniesienie stóp procentowych skutkowałoby krachem na Wall Street, dramatyczną przeceną amerykańskich obligacji skarbowych i falą masowych bankructw. Dlatego też rynkowy konsensus zakłada, że Fed nie podejmie istotnych działań w dającej się przewidzieć przyszłości. Pierwsza podwyżka stopy funduszy federalnych oczekiwana jest w maju bądź czerwcu, a do końca 2022 roku skala podwyżek ma sięgnąć raptem 75-100 pb. A więc cena pieniądza w Rezerwie Federalnej jeszcze długo będzie znacznie niższa od inflacji CPI. A to jest główna siła podtrzymująca bardzo wysokie wyceny amerykańskich akcji.
Te ostatnie w żaden sposób nie zareagowały na piątkowy inflacyjny raport Biura Statystyki Pracy. Dow Jones zyskał 0,60 proc. i zakończył dzień na poziomie 35 970,99 punktów. S&P500 poszedł w górę o 0,96 proc., osiągając wartość 4 712,03 pkt. Nasdaq urósł o 0,73 proc. i dotarł na wysokość 15 630,60 pkt. Był to bardzo udany tydzień dla posiadaczy amerykańskich akcji. DJIA zyskał 4 proc., S&P500 urósł o 3,8 proc., a Nasdaq o 3,6 proc. Były to największe tygodniowe zwyżki od lutego. S&P500 już niemal odrobił straty z końcówki listopada i ponownie znalazł się w pobliżu niedawnego rekordu wszech czasów (4 743,83 pkt.).
Raport walutowy
Tydzień obfitujący w posiedzenie bankierów centralnych otwieramy z kursem euro powyżej 4,61 zł. Złoty pozostaje bardzo słaby, czemu towarzyszy głęboko ujemna realna stopa procentowa w Polsce. Już jutro o stopach procentowych decydować będą banki centralne Węgier i Chile (oczekiwane są podwyżki), a w środę na rynki wypłynie komunikat z amerykańskiej Rezerwy Federalnej. W czwartek posiedzenia zaplanowane mają władze monetarne Szwajcarii, Norwegii i Turcji, a w piątek – Japonii. W Polsce po trzech podwyżkach kolejna oczekiwana jest dopiero w styczniu – w grę wchodzi ruch o 50 pb. Tyle tylko, że mocno spóźnione podwyżki stóp procentowych w Polsce w żaden sposób nie są w stanie nadążyć za szybko rosnącą inflacją, która w opinii większości ekonomistów na przełomie roku ustabilizuje się na poziomie przeszło 8 proc. W rezultacie Polska ma dziś jedną z najbardziej ujemnych realnych stóp procentowych wśród liczących się gospodarek świata. Taka sytuacja nie sprzyja polskiej walucie.
W poniedziałek kurs euro kształtował się na poziomie 4,6162 zł, a więc na podobnym poziomie co przed weekendem. Oznacza to, że złoty pozostaje niezmiernie słaby. Dość powiedzieć, że przed marcem 2020 roku poziom 4,50 zł za euro był przekraczany tylko krótkotrwale i tylko podczas najostrzejszej fazy globalnego kryzysu finansowego zimą 2009, na przełomie lat 2011/12 (kryzys strefy euro) oraz w 2016 (brexit). Przy utrzymującej się stabilizacji na parze euro-dolar amerykańska waluta była kwotowana po 4,0908 zł, czyli o grosz wyżej niż w piątek. Od miesiąca kurs dolara utrzymuje się powyżej 4 zł. Amerykańska waluta jest jednak tańsza, niż była pod koniec listopada, gdy kurs USD/PLN sięgnął w porywach 4,20 zł. Za franka szwajcarskiego płacono 4,4274 zł, czyli podobnie jak przed weekendem i wciąż blisko najwyższych poziomów w historii. Lecz zarazem o prawie 10 groszy mniej niż dwa tygodnie temu. Funt brytyjski notowany był po 5,4095 zł.