Biednemu zawsze wiatr w oczy
Najbogatsze 10 proc. ludzkości w 2021 r. posiadało 76 proc. światowego majątku, a uboższa połowa mieszkańców Ziemi zaledwie 2 proc. – wynika z najnowszego raportu o nierównościach przygotowanego przez Paris School of Economics. Najpierw szybki rzut oka na globalne ujęcie problemu nierówności ukazanych najnowszym raporcie PSE. I tak najbogatsze 10 proc. społeczeństwa posiada 76 proc. majątku, środkowe 40 proc. 22 proc., a połowa populacji Ziemi posiada zaledwie 2 proc. globalnego bogactwa. W przypadku dochodów najbogatsze 10 proc. jest odpowiedzialne za 52 proc., środkowe 40 proc. odpowiada za 39,5 proc. wypracowanych dochodów, a biedniejsze 50 proc. populacji za 8,5 proc. Najbogatszy procent populacji, jak się okazuje, kontroluje 38 proc. majątku i odpowiada za 19 proc. dochodów. Według ekonomistów z PSE, przeciętny roczny dochód na świecie liczony w parytecie siły nabywczej wynosi 16,7 tys. euro. – Biedniejsza połowa ludzkości zatem statystycznie zarabia rocznie 2,8 tys. euro, czyli 230 euro miesięcznie. Światowi “średniacy” zarabiają z kolei 16,5 tys. euro rocznie (ok. 1375 euro miesięcznie), a członkowie najbogatszych 10 proc. 87,2 tys. euro w skali roku, co miesięcznie daje ok. 7300 euro – piszą autorzy raportu i zaznaczają, że gdyby majątek liczony był nie w parytecie siły nabywczej, ale po cenach rynkowych, różnice byłyby jeszcze większe..
Jak na tym tle wypada Polska? Przeciętna wartość zgromadzonego majątku to 49,4 tys. euro, a przeciętny dochód roczny to 26,6 tys. euro, co w przeliczeniu paryskich naukowców daje ok. 68 950 zł. Średnia wartość zgromadzonego przez gospodarstwo domowe majątku przeciętnego Polaka jest porównywalna z Rosją, gdzie wartość ta wynosi 52 tys. euro i nieco wyższa niż w Turcji, gdzie osiągnęła 39 tys. euro. Najbogatszy procent wśród naszych rodaków odpowiada za 14,9 proc. łącznych dochodów i kontroluje 30,3 proc. zgromadzonego przez polskie społeczeństwo majątku. 10 proc. najlepiej sytuowanych to już 61,8 proc. majątku (jego przeciętna wartość to ponad 305 tys. euro), którzy generują 37,8 proc. dochodów. Wyjątkowo popularna w debacie publicznej klasa średnia (środkowe 40 proc.), według ekonomistów z PSE, to posiada 38,9 proc. majątku (jego wartość w przeliczeniu na jedną dorosłą osobę to 48 tys. euro, około 125 tys. zł) i generuje 42,8 proc. łącznego dochodu (ok. 28,5 tys. euro, czyli 74,1 tys. zł rocznie). O wiele gorzej sytuacja wygląda, gdy spojrzymy na biedniejszą połowę – majątek tej części społeczeństwa w ujęciu statystycznym jest ujemy, gdyż długi przewyższają wartość kontrolowanego bogactwa – mieszkań, oszczędności, ziemi czy samochodów. Dochody tej grupy to 19,5 proc. wszystkich dochodów generowanych w Polsce, a ich średnia wysokość roczna to 10,4 tys. euro. Nierówności są niższe, ale zgromadzony przez biedniejszą połowę społeczeństwa majątek ma wartość… ujemną. Długi tych ludzi są warte więcej niż zgromadzony przez nich majątek.
Spośród przenalizowanych w raporcie państwa podobna sytuacja zdarzyła się jedynie w RPA, Chile, Meksyku i Brazylii. Równocześnie ekonomiści zauważają, że od roku 1990 wzrost nierówności w Polsce jest “spektakularny”. Jeszcze 32 lata temu biedniejsza połowa społeczeństwa odpowiadała za 28 proc. dochodów (dziś jest to 20 proc.), a udział najbogatszych 10 proc. w tym torcie wzrósł z 20 proc. do 38 proc. W ocenie ekspertów z PSE taki wzrost przypomina ten znany z Rosji i innych państw bloku wschodniego, za co odpowiada “polityka liberalizacji i prywatyzacji faworyzująca przede wszystkim zamożne grupy”.
Szewski poniedziałek to mały pikus…
Niejaki Cliff Arnall musiał bardzo nie lubić poniedziałków. Stworzył bowiem i spopularyzował teorię najbardziej depresyjnego dnia w przeciągu całego roku, który przypada właśnie dzisiaj – 17 stycznia. W związku z tym depresyjnym świętem sprawdzamy, czy zły humor udziela się również rynkom, czy też święto Martina Luthera Kinga delikatnie łagodzi depresyjne nastroje. Dlaczego Cliff Arnall wybrał ostatni poniedziałek pełnego tygodnia stycznia i nadał mu ten niekoniecznie sympatyczny przydomek najbardziej depresyjnego? Pracownik Cardiff University w swojej pracy poświęconej na ten temat podał, że do wyznaczenia konkretnej daty posłużył specjalnie stworzony wzór matematyczny, który uwzględnia czynniki psychologiczne (niedotrzymanie postanowień noworocznych), meteorologiczne (krótki dzień, brak słońca), czy też ekonomiczne (najwyższy czas na spłatę zadłużeń bożonarodzeniowych na kartach kredytowych). O ile wyliczenia zostały uznane za pseudonaukowe i odrzucone przez środowisko akademickie to sam termin Blue Monday zyskał na popularności, a ludzie mają kolejny powodów do narzekań – które mogą okazać się idealną celebracją przygnębiającego poniedziałku.
Brak słońca, poświąteczne długi i świadomość, że do wakacji jeszcze bardzo daleko na pewno może działać przygnębiająco w poniedziałek spędzany w pracy – ciekawe jednak czy na syndrom blue monday cierpią również rynki. Depresji na pewno nie widać na rynku walutowym, a zmienność jak na razie nie odbiega od standardowych norm. Przed godziną 11:00 najsilniej do dolara amerykańskiego zyskuje kanadyjska waluta rosnąc o 0,33 proc., najmocniej traci natomiast japoński jen osuwając się o 0,27 proc. Pozostałe z głównych walut prezentują jedynie marginalną zmienność w tym samym czasie. Nie inaczej jest na rynku surowców: ropa naftowa WTI osuwa się o 0,62 proc. i kosztuje 83,3 dol. za baryłkę, a złoto rośnie o 0,22 proc. do poziomu 1820 dol. za uncję. Czerwono jest co prawda na polskiej GPW, jednak spadki nie są drastyczne.
Rynek pracy w Stanach Zjednoczonych radzi sobie zaskakująco dobrze
Zatrudnienie w USA stale rośnie. Zagrożeniem może być jednak wzrost zakażeń wariantem Omikron. Według danych rynek pracy w USA odbudowuje się trzy razy szybciej niż po Wielkiej Recesji. Stopa bezrobocia odnotowała dynamiczne ożywienie. Według najnowszego raportu U.S. Bureau of Labour Statistics stopa bezrobocia spadła do 3,9%, znajdując się w okolicach historycznego minimum sprzed pandemii (3,5% w lutym 2020 roku). Odczyt ten spadł z 6,7% na początku roku, co czyni roczny spadek największym w danych od 1949 roku. Zatrudnienie poza rolnictwem ogółem wzrosło w grudniu o 199 000.
Tempo ogólnego ożywienia jest zaskakująco szybkie. Początkowa fala zachorowań w 2020 roku silnie uderzyła w rynek, powodując najwyższy w historii spadek liczby miejsc pracy w USA. Na szybkie odbicie miała wpływ przede wszystkim pomoc rządowa. Analitycy wskazują, że jeśli tempo ożywienia się utrzyma, Amerykanie powrócą do normalności trzy razy szybciej niż po Wielkiej Recesji. Pomimo że obecnie w USA ok. 6,3 miliona Amerykanów pozostaje bez pracy, tegoroczne prognozy dla gospodarki USA są pozytywne.
Jednak opublikowany grudniowy raport uwzględnia dane zebrane do połowy grudnia. Oznacza to, że sporym zagrożeniem dla USA jest wzrost zakażeń i szybko rozprzestrzeniający się wariant Omikron. W kraju utrzymuje się również zjawisko Wielkiej Rezygnacji. Według danych JOLTS w listopadzie dostępnych było 10,6 mln miejsc pracy, lecz wówczas liczba rezygnacji skoczyła do rekordowego poziomu 4,5 miliona. W tym roku w Stanach Zjednoczonych ma powstać jeszcze więcej miejsc pracy. Według raportu w ciągu najbliższych miesięcy rynek będzie zbliżał się do pełnego ożywienia. Oznacza to, że Amerykanie odnotują najszybszy wzrost zatrudnienia w historii.