Czeka nas „czarna środa”?
Jednym z najważniejszych wydarzeń w tym tygodniu będzie środowe posiedzenie amerykańskiej Rezerwy Federalnej. To właśnie na nim bank centralny USA najprawdopodobniej podniesie stopy procentowe o 50 pkt. bazowych. Byłby to największy wzrost od 2000 r. Rynek zadaje sobie dwa pytania: jak wysoko muszą wzrosnąć stopy procentowe za oceanem, aby możliwe było opanowanie niekontrolowanego wzrostu inflacji i czy zbliżający się cykl agresywnego zacieśniania polityki pieniężnej nie wywoła w USA recesji. – Rynki spodziewają się czterech podwyżek stóp procentowych w USA – po 50 pkt. bazowych w nadchodzących spotkaniach Fed – wyjaśnia Norihiro Fujito, główny strateg inwestycyjny w Mitsubishi UFJ Morgan Stanley Securities. To, co wydarzy się w najbliższym czasie w USA, będzie niejako symbolicznym końcem wielkiego eksperymentu banków centralnych wprowadzonego po kryzysie finansowym z 2008 r. Wtedy to sprowadzono stopy procentowe niemal do zera (były banki, które nawet wprowadziły ujemne oprocentowanie) oraz zaczęto skupować aktywa z rynku (m.in. obligacje, jak robił to nasz Narodowy Bank Polski), co miało pobudzić gospodarkę, wywołać inflację i rozruszać rynki finansowe. Pandemia i wojna brutalnie zweryfikowały te założenia. Ekonomiści boją się obecnie recesji oraz stagflacji (wysoka inflacja, bardzo niski wzrost PKB). Rynek akcji wpada w coraz większe turbulencje, a rentowność obligacji rośnie, wywołując szok finansowy w wielu krajach.
Skupione z rynku aktywa odkładają się w banku centralnym, co nazywamy sumą bilansową, bądź bardziej publicystycznie “bombą bilansową”. Sprawa jest poważna, ponieważ taki właśnie bilans w amerykańskim banku centralnym spuchł obecnie do ok. 9 bilionów dolarów. Teraz Fed musi się zacząć tych aktywów pozbywać. Zrobią to również inne banki centralne. I tu zaczyna się problem. Jak wylicza Bloomberg, władze monetarne G7, siedmiu największych gospodarek świata, zmniejszą do końca 2022 r. swoje bilanse o około 410 miliardów dolarów. To oznacza drastyczny zwrot działań w stosunku do zeszłego roku, kiedy skupiły aktywa za 2,8 biliona dolarów w związku z pandemią COVID-19. Bloomberg wylicza, że całkowita ekspansja banków po pandemii urosła już do monstrualnych rozmiarów 8 bilionów dolarów. Przypomnijmy, to kwota liczona wyłącznie od 2020 r. W tę środę dowiemy się, jaki plan na tę “finansową bombę” ma Jerome Powell, szef Rezerwy Federalnej. Przewidywania nie są optymistyczne.
Jakby tego było mało dochodzi jeszcze cała masa problemów geopolitycznych. “Financial Times” w swoim obszernym artykule o zagrożeniach globalnej gospodarki pisze, że polityka banków centralnych reagujących na wysoką inflację, przebieg pandemii w Chinach i wojna Putina wraz z szantażem gazowym to diabelska mieszanka, która wywoła stagflację i co za tym idzie wiele niepokojów na świecie, włączając w to Europę. Nawet i bez problemów gazowych wzrost w strefie euro zwolnił do zaledwie 0,2 procent w pierwszym kwartale, podczas gdy inflacja wzrosła do rekordowo wysokiego poziomu 7,5 procent. – To będzie rok stagflacji w strefie euro – przekonuje z kolei Andrew Kenningham, główny ekonomista ds. Europy w Capital Economics. Najważniejszym pytaniem jest: jak długo potrwa ten kryzys? Ono wciąż pozostaje otwarte, a kluczową kwestią są działania banków oraz rządów, które powinny nie dopuścić do pojawienia się efektów drugiej rundy, czyli nakręcania się spirali płac i cen, przed czym często przestrzegamy na łamach money.pl. Spirala powoduje, że inflacja w gospodarce zakorzenia się na dłużej. “Financial Times” alarmuje, że przez pandemię oraz wojnę w Ukrainie odwracają się procesy, które w przeszłości prowadziły do dezinflacji, jak np. globalizacja. Obecnie łańcuchy dostaw zostają skrócone, co podnosi ceny wszędzie na świecie.
Słaba złotówka, mocny … rubel
Polska waluta nie ma teraz dobrego czasu. Kurs złotego w tym roku nie napawa optymizmem. Nasza waluta osłabiła się w tym roku zarówno względem dolara jak i euro. Skala osłabienia czyni ją jedną z najsłabszych walut państw rynków wschodzących. Złoty należy do pięciu najsłabszych walut rynków wschodzących na świecie. Od początku roku stracił od względem dolara aż 9,7 proc. Był także jedną z pięciu walut które straciły względem euro, które umocniło się o 2,3 proc. Tak mocno osłabł w tym roku forint węgierski. Mocniej od tych dwóch osłabły jedynie trzy inne waluty rynków wschodzących. Turecka lira straciła względem dolara 10,2 proc., a względem euro 2,9 proc. Argentyńskie peso straciło kolejno 10,8 proc. i 3,6 proc. Najsłabszą okazała się waluta Egiptu. Funt egipski stracił aż 15 proc. i 8,1 proc.
Zarówno w przypadku funta egipskiego jak i forinta i złotego, głównym winowajcą była wojna na Ukrainie. Egipt mimo braku geograficznej bliskości do regionu wojny jest odbiorcą pszenicy z Ukrainy i Rosji. Aż 60 proc. proc. pszenicy w tym kraju jest importowane, z czego 80 proc. pochodzi właśnie z tych dwóch państw. To z kolei rodzi poważne obawy o przyszłość tego ponad 100 mln państwa. Z szacunków Międzynarodowego Instytutu Badań nad Polityką Żywnościową wynika, że wyższe ceny pszenicy podwoją roczne koszty importu dla Egiptu z ok. 3 mld do 5,7 mld dolarów. Z powodu kryzysu, jaki się pojawił, Egipt wprowadził stałą cenę na chleb. Premier Egiptu Moustafa Madbouly poinformował w oświadczeniu, że cena komercyjnie sprzedawanego chleba zostanie ustalona na poziomie 11,50 funtów egipskich (0,66 USD) za kg. Cena płaskiego, okrągłego chleba wyniesie 0,50, 0,75, 1,00 funta egipskiego za bochenki o wadze kolejno 45, 65, 90 gramów. Z oświadczenia premiera wynika, że nowe ceny obowiązywać będą przez trzy miesiące, a ich naruszenie będzie skutkować grzywną w wysokości od 100 tys. do 5 mln funtów egipskich. Już teraz inflacja w Egipcie w lutym wyniosła 10 proc., natomiast ceny żywności wzrosły o 20 proc.
Jedynie trzy waluty umocniły się w tym roku względem dolara. Najmocniejszy okazał się brazylijski real. Dolar osłabł w stosunku do niego o 10,8 proc., a euro o 19,9 proc. Drugą najsilniejszą walutą jest… rubel rosyjski. Sytuacja z powodu wojny może dziwić, ale szybkie osłabienie jest już przeszłością, a sam rubel jest droższy niż na początku roku. Względem dolara umocnił się o 3,8 proc., a względem euro o 12,3 proc. Trzecią najmocniejszą walutą jest peso kolumbijskie. Waluta wzmocniła się o kolejno o 2 proc. i 10,3 proc. Relatywnie słabsza polska waluta oznacza problemy dla polskiej gospodarki. Im niższy kurs złotego tym wyższa cena towarów które sprowadzamy zza granicy. To zaś podbija inflację w naszym kraju, która już teraz jest rekordowo wysoka. Słaby złoty jest kolejną cegiełką do pogorszenia sytuacji konsumentów w Polsce.
Sentencje finansistów nie zawsze prawdziwe…
Nowoczesne rynki nie dają się łatwo zaszufladkować i klasyczne maksymy wilków z Wall Street nie sprawdzają się tak, jak jeszcze kilka lat temu. Stare definicje rozmywają się także wskutek praktyk dziennikarzy rynkowych, szukających chwytliwych tematów. Czy nadal warto „w maju sprzedać akcje i jechać na wakacje”, strzec się „efektu października” i czekać niecierpliwie na „rajd św. Mikołaja”? Czy mądrości giełdowych graczy możemy włożyć już między bajki? A może jest to wina zmiany klimatu, zarówno w kategoriach pogodowych, jak i coraz większej automatyzacji handlu, gdzie coraz rzadziej inwestorom dane jest wsłuchiwać się w pokrzykiwania maklerów na parkiecie?
Jeśliby wierzyć w stare inwestorskie porzekadło – „Sell in May and go away”, nasz portfel akcyjny powinien już świecić pustkami, a my cieszyć się urokami lata. Pełną, choć rzadziej publikowaną wersją tego powiedzenia, jest „Sell in May and go away and come back on St Leger’s Day”, gdzie St Leger’s Day odnosi się do okresu popularnych wyścigów konnych w Wielkiej Brytanii odbywających się pod koniec września w Doncaster, których tradycja sięga 1776 roku. W dawnych czasach angielska arystokracja, bogaci kupcy i bankierzy wyjeżdżali z Londynu na wieś podczas ciepłych miesięcy letnich. Tradycję tą zaadoptowali u siebie traderzy amerykańscy, którzy na wakacje często wybierają się pomiędzy Memorial Day (święto państwowe obchodzone w ostatni poniedziałek maja, upamiętniające obywateli, którzy zginęli podczas odbywania służby wojskowej) a Labor Day (święto pracy, obchodzone w USA w pierwszy poniedziałek września , nieoficjalny koniec sezonu letniego). Natomiast według definicji klasycznej, podawanej m.in. przez portal Investopedia, powyższa maksyma odnosi się do okresu „chudych” 6 miesięcy „letnich” – od początku maja do końcówki października, zaś w kontraście znajduje się sześć miesięcy „zimowych” od listopada do kwietnia, uznawanych w oparciu o dane historyczne za miesiące bardziej miodne. Jak zauważyli analitycy FBN Securities, którzy przez 20 lat śledzili majowe rezultaty na amerykańskich parkietach, sprzedaż majowa nie wiąże się z chęcią uchronienia się przed stratą, lecz bardziej spowodowana brakiem potencjalnych zysków związanym ze zmniejszoną aktywnością handlową. Jednak w ostatnich pięciu latach rynki zadziałały na przekór staremu porzekadłu – aż w 4 przypadkach akcje rosły. Osoby, które podążyły za tą maksymą przepuściły wiele okazji do zarobku. W 2021 S&P 500 rósł o 0,55 proc., w 2020 o 4,53 proc., w 2019 tracił 6,6 proc,, w 2018 znowu rósł o 2,16 proc. W 2017 zyskiwał 5 proc., zaś w 2016 ponad 2,5 proc. Według badań przeprowadzonych przez dziennikarzy magazynu Forbes, na przestrzeni lat 1950 – 2013, amerykański indeks giełdowy Dow Jones Industrial Average dawał niższe stopy wzrostu w okresie od maja do października – średnio zaledwie 0,3 proc., w porównaniu odpowiednio do okresu od Listopada do kwietnia 7,5 proc. Popularnemu porzekadłu przeczy także analiza Bank of America Merill Lynch, sięgająca roku 1928, według której w ujęciu historycznym czas między czerwcem a sierpniem stanowił drugi pod względem wzrostów okres w kalendarzu inwestora.
Po tym jak sprzedamy nasze akcje w maju, powinniśmy się powstrzymać przed wchodzeniem w rynek aż do święta Halloween, czyli do 31 października. Panuje przekonanie, że w tym miesiącu notowania akcji mają tendencje spadkowe, jednak nie znajduje to potwierdzenia w statystykach. Niektórzy inwestorzy mogą wykazywać wzmożony niepokój z powodu tego, że październik cieszy się złą sławą jako miesiąc krachów. To w dziesiątym miesiącu roku miała miejsce tzw. Panika z 1907 roku. Czarny Poniedziałek, Czarny Wtorek i Czarny Czwartek wydarzyły się w październiku 1929, zaś ich efektem była Wielka Depresja. Ponadto Wielki Krach z 1987 roku, podczas którego Dow Jones spadł o 22,6 proc. w ciągu jednego dnia miał miejsce w październiku, podobnie jak tzw. Masakra Halloween (Halloween Massacre) z 2006 roku w Kanadzie. Akcje amerykańskie w latach 1970-2017 i 1991-2017, na podstawie indeksu S&P 500, notowały o wiele lepsze wyniki w okresie od listopada do kwietnia, niż pomiędzy majem a październikiem;
Rajd św. Mikołaja (zwany też efektem grudnia) według klasycznej definicji odnosi się do wzrostów notowań akcji obserwowanych od ostatniego tygodnia grudnia, do pierwszych dni handlowych stycznia. Sprawa wygląda nieco bardziej skomplikowanie jeśli chodzi o ściśle powiązany z rajdem św. Mikołaja efekt stycznia (sezonowy wzrost notowań akcji w pierwszych dniach stycznia), gdyż założenie jest takie, że pod koniec grudnia ceny akcji spadają (zamykanie pozycji pod koniec grudnia w celu optymalizacji podatków), po to, by je można było zakupić po atrakcyjnej cenie z początkiem roku. Więc mamy do czynienia z kolizją pojęć. Zaś w przypadku instytucji akcje są nabywane, gdyż pod koniec grudnia przemodelowują one swoje portfele i często zmieniają się strategia funduszy inwestycyjnych.