Chiny w demograficznej zapaści
Demografia Chin wygląda coraz tragiczniej. W Państwie Środka z roku na rok rodzi się mniej dzieci. To skutkuje narastaniem problemów gospodarczych w tym kraju. Nowe prognozy ONZ pokazują z jak poważnym problemem przyjdzie zmierzyć się Chińczykom. Populacja Chin ma spaść do 2100 roku nawet o 0,9 mld osób. Chiny stoją przed poważnym wyzwaniem. Prognozy ONZ są nieubłagane. Nawet w najbardziej optymistycznym scenariuszu do 2100 roku populacja Chin ma spaść o ćwierć miliarda osób. Organizacja Narodów Zjednoczonych opracowała nowe prognozy populacji do końca tego wieku. To, że populacja Chin spadnie, to już nie ulega wątpliwości. Dziś pytanie nie brzmi czy, ale o ile spadnie populacja Państwa Środka. Demografowie stworzyli trzy warianty spadku liczby ludności Chin. Chiński rząd informował w maju, że populacja Chin na przestrzeni ostatnich 10 lat wzrosła o 72 mln. Tym samym w 2020 roku osiągnęła poziom 1,411 mld osób. Są to dane pochodzące z Narodowego Biura Statystycznego po przeprowadzeniu spisu powszechnego. Mając na uwadze powyższe dane, można oszacować, że roczny wzrost wyniósł średnio 0,53 proc. To spadek o 0,04 p. proc. w stosunku do lat 2000 – 2010. Lu Jiehua, profesor studiów populacyjnych na Uniwersytecie Pekińskim stwierdził, że udział osób 15 – 59 lat w ogóle populacji spadnie z 70% w 2011 roku do nieco ponad 50 proc. w 2050 roku. Zauważył również, że nie da się rozwiązać tego problemu przez migrację i
Chiny muszą poradzić sobie z tym problemem już teraz. Populacja Chin ma spaść w najbardziej optymistycznym scenariuszu o „jedynie” 250 mln osób. Dla porównania populacja UE wynosi obecnie 447,7 mln osób. Mówimy tutaj oczywiście o scenariuszu najbardziej optymistycznym. Zakłada on nawet, że populacja będzie jeszcze rosnąć. To jednak jest bardzo wątpliwe. Jak wynika z najnowszych danych Chińskiego Narodowego Biura Statystycznego populacja Chin na początku 2022 roku wynosiła 1412,6 mln. To zaledwie o 480 tys. więcej niż rok wcześniej. Jeszcze dekadę wcześniej populacja Chin rosła w tempie kilku milionów rocznie. Co więcej, zespół naukowców z Szanghajskiej Akademii Nauk Społecznych prognozuje, że populacja Chin w 2022 roku… spadnie. Będzie to pierwszy taki przypadek od 60 lat. Co więcej, nie będzie to pojedynczy wypadek przy pracy, a stały trend. Populacja ma zacząć spadać stale o średnio 1,1%. To sprawi, że populacja China skurczy się do jedynie 587 mln w 2100 roku. To nawet nie połowa obecnej populacji. Jeszcze w 2019 roku Chińska Akademia Nauk Społecznych (CASS) przewidywała, że szczyt liczby populacji nastąpi w 2029 roku przy 1,44 mld mieszkańców. W prognozie demograficznej ONZ z 2019 oceniano, że nastąpi to dopiero w 2031-2032 roku przy liczbie ludności 1,46 mld. Pokazuje to jak dynamicznie zmienia się demografia Chin. Biorąc to pod uwagę można śmiało stwierdzić, że wariant optymistyczny jest już teraz nierealny.
Jak dodaje, również szczyt depopulacji wydaje się zaniżony. Według tego wariantu przypadłby on na rok 2063 u wyniósł -12,3 mln. Zdaniem Mamińskiego wariant niski, który zakłada spadek o 16,1 mln w 2063 roku wydaje się znacznie bardziej realny. Główną przyczyną kryzysu demograficznego w Chinach jest bardzo niska dzietność. W Polsce dzietność ma spaść w tym roku do poziomu 1,34 (szacunki skorygowane o emigrację). Mimo że to jeden z niższych wyników w Europie, to nadal jesteśmy w znacznie lepszej sytuacji od Chin. Dzietność w Chinach wyniosła w 2021 roku jedynie 1,16. W tym roku może ona spaść nawet do poziomu 1,08. Jeszcze w 2015 roku było to aż 1,75. Pokazuje to jak wielka jest skala problemu, jaki dotyka Chin. Dla porównania w Stanach Zjednoczonych to 1,6, a we Francji wynosi on aż 1,8. Brak siły roboczej odbije się na całej gospodarce Chin. Chodzi nie tylko o braku pracowników, ale także większe obciążenie demograficzne. Coraz większa liczba osób starszych będzie wiązała się z wyższymi kosztami systemu emerytalnego. Obecnie wiek emerytalny w Chinach dla mężczyzn wynosi 60 lat. Kobiety na stanowiskach menedżerskich mogą przejść na emeryturę w wieku 55 lat, kobiety pracujące na produkcji już w wieku 50 lat. Coraz poważniejszym problemem są niedofinansowane systemy emerytalne, które wynikają z rosnącej liczby osób, przechodzących na emeryturę w najbliższych latach. Tak więc wkrótce koszty utrzymania całego systemu będą zaporowe. Wiek emerytalny w Chinach obowiązuje od 1951 roku, kiedy średnia długość życia w tym kraju wynosiła mniej niż 50 lat (teraz jest 77). Jego wzrosty wydaje się być nieunikniony. Dużym problemem mogą być też koszty systemu opieki zdrowotnej. Te są obecnie bardzo niskie, co pozwala rządowi wydawać więcej pieniędzy na inwestycje. Wraz ze wzrostem obciążeń związanych z leczeniem Chińczyków, zmniejszą się możliwości budżetowe chińskiego rządu. Kryzys demograficzny może przerodzić się w kryzys gospodarczy. Już dziś niektóre prognozy sugerują, że Chinom nigdy nie uda się gospodarczo prześcignąć USA.
USA walczą z epidemią niedoboru snu.
Kalifornia ma plan, jak rozwiązać problem – pisze w artykule dla portalu Vox Sigal Samuel. Nowe stanowe prawo będzie wymagało, by harmonogram szkolnych zajęć zaczynał się później. Niedługo tą samą drogą mogą pójść kolejne stany. Zajęcia w szkołach średnich będą mogły się zaczynać w Kalifornii najwcześniej o 8:30 rano, podczas gdy w odpowiednikach polskich gimnazjów (ang. middle school) o pół godziny wcześniej. Cel? Lepsze wysypianie się nastolatków. Niedobory snu to powszechny problem. Do tego stopnia, że Centers for Disease Control and Prevention (CDC) nadało mu miano epidemii zdrowia publicznego. Niedobory mogą być wynikiem bezsenności albo stylu życia, który skraca czas przeznaczony na sen. Według Uniwersytetu Columbia to właśnie nastolatkowie są największymi ofiarami „wielkiego kryzysu snu”. Tylko 35 proc. Amerykanów twierdzi, że śpi średnio 7-9 godz. w ciągu doby – wynika z badania Gallupa. Problem pogłębia się w czasie. Z tego samego badania można dowiedzieć się, że odsetek mieszkańców USA, którzy śpią średnio 6 godzin albo mniej na dobę wzrósł z 11 proc. w 1942 roku do aż 42 proc. w 1990 roku. Autorka pisze, że niedobór snu zwiększa ryzyko zapadnięcia na wiele schorzeń takich jak cukrzyca, nadciśnienie, choroby serca, otyłość. Może także prowadzić do psychicznego cierpienia – poczucia samotności czy stanów lękowych. Samuel zwraca także uwagę na zjawisko nierówności: na brak snu są narażone przede wszystkim mniejszości rasowe i osoby najuboższe. Niedobory snu wpływają nawet na naszą moralność. Gdy jesteśmy senni, nasza zdolność do opierania się pokusom maleje, mamy też tendencje do samolubnych zachowań i unikania współpracy. Niedosypiające osoby rzadziej głosują, dzielą się z innymi i podpisują petycje.
Brak naturalnego światła słonecznego, nadmierna ekspozycja na sztuczne światło nocą, nadmiar alkoholu i kawy, coraz dłuższy czas spędzany w środkach transportu i przepracowanie. Plus społeczna narracja. Współczesna zachodnia kultura nie chce, byśmy dużo spali. Spędzanie czasu w łóżku jest powiązane w społecznej świadomości z lenistwem, a pracowite osoby powinny wstawać wraz ze wschodem słońca. W pułapkę tę wpadają także rodzice, którzy zmuszają swoje dzieci do wczesnego wstawania. Prawda jest taka, że owa „pracowitość” kosztuje USA 2,28 proc. PKB rocznie, co przekłada się na 411 mld dol. Samuel wymienia terapię kognitywno-behawioralną, farmakoterapię czy pomaganie sobie nowoczesnymi urządzeniami do monitorowania jakości snu. To jednak często kosztowne lub mało skuteczne rozwiązania. Znacznie więcej może dać wprowadzenie społecznych zmian; osłabienie społecznej dyskryminacji czy walka z pandemią Covid-19, które są silnymi motorami nasilania się problemu niedoboru snu.