Wtorkowa sesja nie przyniosła istotnych zmian głównych nowojorskich indeksów

Pomimo dobrych wyników przedstawionych przez dwie wielkie sieci handlowe nowojorskie indeksy nie wypracowały znaczących wzrostów. Odnotujmy jednak, że S&P500 zakończył dzień na najwyższym poziomie od kwietnia. Po neutralnym otwarciu i próbie podejścia wyżej końcówka sesji przyniosła powrót do poziomów z poniedziałkowego zamknięcia.  Finalnie S&P500 zdołał zyskać 0,19% i finiszując z wynikiem 4 305,20 punktów zakończył sesję na najwyższym poziomie od niemal czterech miesięcy. Dow Jones zyskał 0,71% i wspiął się na wysokość 34 152 pkt. Nasdaq Composite odnotował spadek o 0,19% i osiągnął wartość 13 102,55 pkt. Od czerwcowego dołka S&P500 podniósł się już o 18,5%, formalnie znajdując się na progu nowej hossy po przekroczeniu wiosną umownej granicy bessy. Póki co po najlepszym lipcu od 80 lat (S&P500 w poprzednim miesiącu urósł o 9,1%) udało się powrócić do stanu z końcówki kwietnia.

Rynek zdaje się teraz wierzyć, że Fed zapewni gospodarce „miękkie lądowanie” i że uda się uniknąć prawdziwej recesji. Warunkiem realizacji takiego scenariusza jest jednak rychłe zakończenie podwyżek stóp procentowych, na co przynajmniej na razie się nie zanosi. Rynek terminowy wycenia przynajmniej 50-punktową podwyżkę stopy funduszy federalnych we wrześniu oraz daje 70% szans na powtórzenie takiego posunięcia w listopadzie – wynika z danych FedWatch Tool. Ulgę giełdowym optymistom przyniosły wyniki kwartalne dwóch dużych sieci handlowych. Akcje Walmarta podrożały o ponad 5%. Największy amerykański detalista przedstawił prognozę finansową, która zakłada mniejszy od oczekiwań analityków spadek tegorocznych zysków. O 4% poszły w górę notowania Home Depot, po przekroczeniu przez spółkę oczekiwań względem przychodów.

Na odcinku makroekonomicznym bardzo pozytywnie zaskoczyły dane z amerykańskiego przemysłu. Produkcja przemysłowa wzrosła w lipcu o 0,6% mdm, a więc dwa razy mocniej od rynkowego konsensusu. Ponadto w górę (z -0,2% mdm do 0,0%) zrewidowano dane za czerwiec. Za to mocniejszy od prognoz spadek zaliczyły lipcowe statystyki liczby rozpoczętych budów. To kolejne potwierdzenie, że normalizacja polityki monetarnej w USA wywołała kryzys na rozgrzanym do czerwoności rynku nieruchomości mieszkaniowych. Dobrą wiadomością dla gospodarki był też dalszy spadek notowań ropy naftowej. Kurs ropy Brent znalazł się na najniższym poziomie od wybuchu wojny na Ukrainie, co powinno nieco złagodzić presję inflacyjną, ulżyć konsumentom oraz redukować koszty przedsiębiorstw. Zachwyceni nie są jedynie akcjonariusze koncernów naftowych. Przykładowo, akcje Exxon Mobil są już o 13% tańsze, niż były w połowie czerwca.

 

Mniejszy popyt na ropę martwi Rosję

Cena rosyjskiej ropy typu Urals spadła we wtorek poniżej 69 dol. za baryłkę. Przypomnijmy, że w ub.r. tyle właśnie wynosiła średnia cena ropy sprzedawanej przez rosyjskie koncerny. Ale w ub.r. Rosja nie prowadziła jeszcze wojny, co kosztuje. Ostatni ceny Urals tak nisko były w kwietniu br., kiedy odbiorcom w obliczu nakładania sankcji udawało się uzyskiwać największe rabaty za rosyjski surowiec. Obecny spadek oznacza wzrost rabatu, czyli tzw. dyferencjału w porównaniu do notowań ropy europejskiej Brent do 33,51 dol. na baryłce – wynika z danych Neste i Reutersa.  Ale to dotyczy różnicy względem ceny spotowej Brent z poniedziałku, czyli 102,49 dol., a tymczasem kontrakty terminowe na ropę na światowych rynkach zapowiadają dalszy spadek cen. Po krótkim odbiciu od dna z 4 sierpnia, kontrakty na Brent z dostawą w październiku spadły w poniedziałek poniżej 93 dol. za baryłkę, a amerykańska ropa WTI w kontraktach wrześniowych zeszła przez moment nawet poniżej 87 dol. W przypadku WTI jest to najniższy kurs od 3 lutego, czyli notowań poprzedzających wybuch wojny o trzy tygodnie. Jeszcze w poniedziałek doszło do nieznacznego odbicia kursu w górę, ale rynek wcale nie ma chęci do kupowania i trend jest spadkowy. Powód leży po stronie Chin, a konkretnie ich gospodarki.

Poniedziałkowe ruchy nastąpiły po tym, jak chińskie dane gospodarcze pokazały, że sprzedaż detaliczna wzrosła w lipcu o 2,7 proc. rok do roku, podczas gdy produkcja przemysłowa była wyższa o 3,8 proc. Ekonomiści prognozowali większe wzrosty, odpowiednio o 5 proc. i 4,6 proc. Analitycy z Goldman Sachs uznali, że ożywienie wzrostu od blokad w kwietniu i maju, spowodowane wariantem Omicron Covid-19, “utknęło w martwym punkcie, a nawet nieznacznie odwróciło się w lipcu”. Dla pobudzenia wzrostu Ludowy Bank Chin nawet obniżył w poniedziałek stopy procentowe o 0,1 pkt. proc. do 2,75 proc. średnioterminowej stopy kredytowej. A skoro gospodarka chińska, motor światowego wzrostu w tym wieku ma spowalniać, to znaczy, że popyt na ropę będzie niższy niż jeszcze niedawno szacowano. Innymi słowy słabość gospodarcza Chin przekłada się pośrednio na możliwości finansowe Rosji i utrudnia dalsze prowadzenie wojny. Światowy niedobór ropy naftowej szacowany był ostatnio przez Goldman Sachs na 400 tys. baryłek dziennie, a popyt według najnowszych prognoz IEA z sierpnia br. ma wynieść w przyszłym roku 99,7 mln bpd, choć wcześniej oczekiwano o 2,1 mln więcej. OPEC prognozuje popyt na 100,03 mln baryłek. Tegoroczne prognozy OPEC obniżyła w sierpniu o 260 tys. baryłek dziennie. Złe dane z Chin mogą spowodować korektę prognoz w dół.

Co więcej, do podaży ropy na świecie może dołożyć się jeszcze Iran. Trwają rozmowy na temat wznowienia umowy nuklearnej z Iranem i Teheran rozważa nową propozycję UE dotyczącą wznowienia negocjacji. Wszelkie postępy w kierunku zniesienia sankcji na irański eksport będą pobudzać ruchy spadkowe na rynku ropy naftowej. Iran jest w podobnej sytuacji co obecnie Rosja, jeśli chodzi o sprzedaż wydobywanej ropy. W latach 2016-17, gdy obowiązywało porozumienie nuklearne, wysyłał w świat około 2 mln baryłek dziennie, ale teraz znajduje kupca na około 750 tys. i głównie są nim Chiny. Płacą oczywiście z upustem około 30 dol. na baryłce, podobnie jak Rosji. Od przywrócenia sankcji w 2018 r. Iran zmniejszył produkcję z 3,5 do 2,5 mln baryłek dziennie.