Wielkie protesty we Francji

Francuzi wyszli na ulice. Wielkie protesty we Francji przeciwko rosnącym kosztom życia i niepodejmowaniu przez rząd zdecydowanych działań wobec zmian klimatu odbyły się w niedzielę w Paryżu. Organizatorzy szacują, że wzięło w nich udział nawet 140 tys. ludzi.  Niedzielne wielkie protesty we Francji to kolejna akcja ukazująca niezadowolenie społeczne w tym kraju. Od trzech tygodni trwa tam także strajk w rafinerii, który spowodował niedobory paliwa w całym państwie. To tylko jeden z powodów, który przekonał tysiące ludzi do wzięcia udziału w protestach. Francuska policja spodziewała się, że weźmie w nich udział ok. 30 tys. osób. Choć oficjalnych statystyk jeszcze nie podano, organizatorzy ogłosili, że ulicami Paryża przeszło ok. 140 tys. protestujących.  Demonstracja, oficjalnie ogłoszona jako protest przeciwko inflacji i niemocy rządu wobec zmian klimatu, została zorganizowana przez opozycyjnego wobec rządu polityka lewicy, członka Parlamentu Europejskiego i założyciela lewicowej partii La France Insoumise — Jean Luc Melenchon.  Protestujący jasno mówili o swoim celu. Marsz ma narzucić presję na prezydenta Francji Emmanuela Macrona. Niektórzy mieli na sobie żółte kamizelki, podobnie jak podczas protestów z 2018 r. Obecne żądania niezadowolonych obywateli to: inwestycje na wielką skalę w celu przeciwdziałania zmianom klimatu, podjęcie środków łagodzących wzrost kosztów życia, zamrożenie cen energii, dóbr podstawowych i czynszów i nałożenie wysokich podatków na nadzwyczajne zyski przedsiębiorstw.

Lewica nie ukrywa, że marsz został zorganizowany w momencie, który daje nadzieję na zwiększenie skali protestów. Od końca września bowiem w czterech z siedmiu francuskich rafinerii trwa strajk pracowników. Jego efektem są problemy z dostawami odpowiednich ilości paliwa do stacji paliw. Ciągłe przestoje w ich funkcjonowaniu i rosnące kolejki wywołują niemałe niezadowolenie wśród Francuzów. Grupa TotalEnergies, która jest właścicielem rafinerii, ogłosiła w piątek, że doszła do porozumienia z dwoma związkami – CFDT oraz CFE-CGC. Wyraziły one zgodę na podwyżkę płac o 7 proc. od nowego roku. Najbardziej nieustępliwa Powszechna Konfederacja Pracy (CGT) nadal jednak pozostaje nieugięta, żądając wzrostu płac o 10 proc. CGT, oryginalnie związana z Francuską Partią Komunistyczną, jest uważana za jeden z pięciu najważniejszych związków zawodowych kraju. Strajki CGT wywołały jak dotąd nie tylko niedobory paliw i oleju napędowego, ale także opóźniają działania konserwacyjne przeprowadzane w reaktorach jądrowych. To może spowodować problemy z energią elektryczną. W celu zabezpieczenia jej dostaw Macron podpisał jeszcze w sierpniu porozumienie z kanclerzem Niemiec Olafem Scholzem. Od ostatniego tygodnia Francuzi przesyłają Niemcom gaz, a Niemcy mają się odwdzięczyć dostarczaniem energii elektrycznej w sytuacji, gdyby państwo francuskie wyraziło potrzebę jej uzupełnienia. Melanchon podczas niedzielnych protestów powiedział, że Francję czeka tydzień, jakiego nie widuje zbyt często, zapowiadając w ten sposób, że to nie jedyny marsz protestacyjny. Na wtorek kilka francuskich związków zawodowych zapowiedziało masowy protest, podczas którego domagać będą się m.in. podwyżek wynagrodzeń. Nawet jeśli same protesty nie odniosą skutki w postaci spełnienia ich żądań, zapewne przyczynią się do jeszcze większego narastania negatywnych nastrojów we francuskim społeczeństwie. Zablokowane mają być drogi publiczne, wystąpią problemy z transportem kolejowym i z działaniem instytucji publicznych.  E. Macrona czeka w najbliższym czasie wiele wyzwań. Mimo że w kwietniu został ponownie wybrany na prezydenta Francji, wygrywając z Le Pen, w czerwcu koalicja Ensemble mandaty z Zgromadzeniu Narodowym Republiki Francuskiej, co odebrało jej bezwzględną większość. Efektem jest to, że wiele ustaw jest blokowanych przez opozycję i wymaga kompromisu. Emocje wróży też dyskusja nad przyszłorocznym budżetem i jego uchwalenie. W ostatnim czasie Francuzów rozgrzewają też plany francuskiego rządu, który chce w najbliższych miesiącach podnieść wiek emerytalny.

 

Co nowego u Muska?

Amerykański producent samochodów elektrycznych, Tesla Motors oficjalnie już potwierdza zawieszenie produkcji baterii w niemieckiej fabryce w Grunheide. Według niemieckich mediów decyzja została podjęta z innych powodów niż niższe koszty energii. Teraz produkcja przeniesiona zostaje do Stanów Zjednoczonych. Według niemieckich mediów amerykański producent samochodów elektrycznych – Tesla Motors potwierdził wcześniejsze przypuszczenia o tym, że produkcja baterii może zostać zawieszona w niemieckiej fabryce w Grunheide. Według raportu, decyzja została podjęta z innych powodów niż niższe koszty energii. Planowany start zostanie jednak opóźniony do co najmniej 2024 roku. Poza tym kilka źródeł bliskich producentowi samochodów elektrycznych donosi o znacznym opóźnieniu w kluczowej, ale bardzo skomplikowanej technice produkcji. Tesla początkowo jednak planowała kompletną produkcję ogniw w Grunheide. Teraz jednak prowadzone są tam badania jedynie nad elektroniką. Wszystkie maszyny do pozostałych etapów produkcji polegających na nawijaniu, składaniu i formatowaniu ogniw baterii przenoszą się do fabryki samochodów w Austin w Teksasie, która jest obecnie główną siedzibą firmy. Według Tesli nie jest to kompletne odrzucenie fabryki w Grünheide pod względem produkcji baterii. Szef Tesli, Elon Musk chce w dłuższej perspektywie kontynuować produkcję ogniw akumulatorowych w Brandenburgii. Ale zanim to nastąpi, producent samochodów elektrycznych musi opanować tzw. suchą powłokę elektrod. Łącznie pięciu ekspertów, z których dwóch jest blisko Tesli, informuje, że systemy testowe z tą technologią działają obecnie dość pomyślnie, ale brakuje wdrożenia w dużych seriach.

Elon Musk wszedł z przytupem w zupełnie nową branżę i to w dodatku z nietypowym dla tej branży produktem. Wypuścił na rynek perfumy “Spalone włosy” i zachęca do zakupu. Z zysków chce bowiem sfinansować przynajmniej część transakcji nabycia Twittera. Najbogatszy człowiek na świecie, według Forbesa, ogłosił najnowszą inwestycję, tym razem w przemysł perfumeryjny. Nawet na Twitterze zmienił swoją notkę biograficzną na “sprzedawcę perfum”. W ciągu pierwszych sześciu godzin sprzedał 10 tys. flakoników jego markowego zapachu “Spalone włosy”. Będą one wysyłane na początku 2023 roku. Zarobił na tym 1 mln dolarów – by stać się szczęśliwym posiadaczem czerwonej buteleczki, trzeba zapłacić 100 dolarów. Nie minęła druga doba sprzedaży, a upłynnił kolejne 20 tys. flakoników, co daje w prostym przeliczeniu 2 mln dolarów. Hasło marketingowe jego nowego biznesu brzmi: “Wyróżnij się w tłumie! Daj się zauważyć, przechodząc przez lotnisko”. I błaznuje: “Z nazwą taką jak moje, a wejście do branży perfumeryjnej było nieuniknuone – dlaczego w ogóle walczyłem z tym tak długo?” Musk zdecydował się dokończyć transakcji zakupu Twittera za 44 mld dolarów, ale później zrezygnował,  twierdząc, że Twitter nie chce udzielić mu informacji o tym, ile kont użytkowników jest fałszywych, co zaprowadziło jego i firmę BigTech do budynku sądu. Następnie Musk ponownie zmienił zdanie i zamierza jednak stać się właścicielem Twittera. Serwis planuje sprzedać mu swoje akcje za 54,20 dolarów za jedną. Najwyraźniej to właśnie ta decyzja ostatecznie “wymusiła” wypuszczenie “Spalonych włosów”, bo twittuje: “Proszę kup moje perfumy, abym mógł kupić Twittera”.