Upłynęło dziewięć lat od ataku al Qaedy na Stany Zjednoczone. Od dziewięciu lat centrum uwagi Stanów Zjednoczonych skierowane jest na Świat Islamski. W dodatku do zmasowanych inwestycji w bezpieczeństwo wewnętrzne kraju, Stany Zjednoczone zaangażowały się w dwie wieloletnie, wielokierunkowe wojny w Iraku i w Afganistanie, uaktywniły swoją militarną obecność w innych krajach w mniejszych operacjach, i kontynuowały w skali globalnej zamaskowane akcje przeciw al Qaeda i innym grupom radykalnych jihadist.
Aby w pełni zrozumieć ostatnie dziewięć lat, trzeba najpierw zrozumieć pierwsze 24 godziny wojny – i przypomnieć sobie swoje własne odczucia w tych pierwszych dwudziestu czterech godzinach. Po pierwsze: ten atak był szokujący, a jego zuchwałość zastraszająca. Po drugie: nikt nie wiedział co dalej, co może nastąpić. Ten atak zniszczył nasze prawo do poczucia bezpieczeństwa. Czy pozostały w US inne komórki terrorystyczne gotowe do nowych ataków? Czy przypadkiem nie posiadają bardziej radykalnych rodzajów broni niż ta użyta 11 września? Czy można ich wykryć i zastopować? Każdy mieszkaniec Ameryki, który 12 września nie czuł strachu i zagrożenia nie miał poczucia rzeczywistości. Ci co wygadują teraz, że Stany Zjednoczone zareagowały wtedy zbyt mocno, zapominają o swoim własnym stanie paniki. Teraz, dziewięć lat później, wszyscy jesteśmy spokojni i opanowani.
U podstaw tego wszystkiego był całkowity brak zrozumienia al Qaedy, szczególnie ich możliwości i intencji.
Ponieważ nie znaliśmy ich możliwości, jedynym rozważnym krokiem było przygotowanie się na najgorsze. I to było to co zrobiła administracja prezydenta Busha. Strach, że al Qaeda może być w posiadaniu broni nuklearnej i może jej użyć przeciw Stanom Zjednoczonym, dyktował następne kroki. Dowody były minimalne, ale konsekwencje mogły być katastrofalne. Prezydent Bush przyjął strategię bazującą na najgorszym scenariuszu.
Prezydent Bush stał się ofiarą dekady niewydolności i zaniedbań służb wywiadowczych w zrozumieniu czym al Qaeda była, a czym nie była. I nie chodzi tu tylko o niewydolność przewidzenia ataku 9/11. Niezależnie od późniejszych zapewnień, wywiad przedstawił tylko mgliste ostrzeżenia, niewystarczające do podjęcia akcji. Do pewnego stopnia wydaje się to być zrozumiałe. Al Qaeda uczyła się od Rosjan, Saudyjczyków, Pakistańczyków i amerykańskiego wywiadu w czasie rosyjskiej okupacji Afganistanu i wiedziała jak przeprowadzić atak bez wcześniejszych oznak. Największym niepowodzeniem amerykańskiego wywiadu nie był brak ostrzeżenia o 9/11, ale 9/12 brak, przejrzystego obrazu o globalnej strukturze, możliwościach, słabościach i intencjach al Qaedy. Bez tych informacji, ustalenie drogi postępowania Stanów Zjednoczonych było jak pilotowanie samolotu z uszkodzonymi przyrządami w czasie burzy śnieżnej i do tego w nocy.
Prezydent musiał zrobić trzy rzeczy: po pierwsze – upewnić obywateli, że wie co robi, po drugie – zrobić coś co wygląda na zdecydowanie; po trzecie – przyspieszyć wywiad i aparat bezpieczeństwa w ustaleniu rzeczywistego stopnia zagrożenia i możliwych środków zapobiegawczych. Amerykańską taktyką polityczną stało się: gotowy, strzelaj,celuj.
Patrząc wstecz dziewięć lat można wyciągnąć dwa wnioski: nie zanotowano w kraju nowych ataków na większą skalę w wykonaniu islamskich terrorystów, Stany Zjednoczone pozostały z dziedzictwem reakcji, która nastąpiła w pierwszych dwu latach po 9/11. To dziedzictwo straciło użyteczność (o ile kiedykolwiek miało) dla podstawowego celu czyli zniszczenia al Qaedy i reprezentuje wysiłek, który – retrospektywnie patrząc – jest nieproporcjonalny do zagrożenia.
Gdyby ktoś powiedział 12 września, że atak z poprzedniego dnia będzie ostatnim poważniejszym atakiem przez następne dziewięć lat, kto by uwierzył?
Biorąc pod uwagę złożoność, pewność i sposób wykonania ataku 9/11, można by przypuszczać, że organizacja zdolna do przeprowadzenia takiej akcji może być zdolna do powtórzenia jej, nawet bardziej efektywnie. Nasze przypuszczenia były złe. Al Qaeda nie miała możliwości zmontowania innych operacji, a odpowiedź Stanów Zjednoczonych – czasem niezręczna i nierozważna, czasem mądra i doskonale wymierzona – w rezultacie zakłóciła możliwość przygotowania jakichkolwiek przyszłych ataków.
Wiedzieć to o al Qaedzie w 2001 było niemożliwością. Wiedzieć, które operacje pomogły zablokować ich zamiary też było niemożliwością, szczególnie w kontekście wiedzy, jaką Amerykanie mieli o nich w pierwszych latach wojny. W wyniku tego Waszyngton zaplątał się w sprzeczną sytuację, w której amerykański wysiłek militarny wzrósł, a nowe ataki terrorystyczne się nie zmaterializowały. To spowodowało poważny problem polityczny. Amerykańskie operacje militarne zamiast być poczytywane jako powód braku nowych ataków, przez wielu zaczęły być widziane jako niekonieczne, wręcz powiększające zagrożenie nowymi atakami. Nawet teraz, z perspektywy czasu, ocena porównawcza akcji Stanów Zjednoczonych i ich rezultatów jest bardzo trudna i kontrowersyjna. Wiemy na pewno, że wczoraj minęło dziewięć lat od 11 września 2001 oraz że wojna dalej trwa.
Co się stało to to, że aktowi terroryzmu pozwolono zredefiniować U.S. grand strategy (główną strategię Stanów Zjednoczonych). Stany Zjednoczone zaadoptowały „grand strategię” od brytyjskiej strategii w Europie – utrzymywanie balansu siły wpływów. Dla Brytyjczyków utrzymanie balansu siły wpływów w Europie zabezpieczało przed powstaniem jakiejkolwiek siły mogącej zjednoczyć Europę, zdolnej do zbudowania floty mogącej zaatakować Anglię lub zablokować dostęp do jej imperium. Brytyjska strategia polegała na pomocy w kreowaniu koalicji blokujących nowo powstające hegemonie, takie jak Hiszpania, Francja czy Niemcy. Używając jawnych i zamaskowanych środków, Wielka Brytania pilnowała, aby żadna nowa hegemonia nie mogła powstać.
Amerykanie przejęli tę strategię od Anglików, tylko rozszerzyli ją do globalnego raczej niż lokalnego zasięgu. Po zablokowaniu Sowietów od hegemonii nad Europą i Azją, Stany Zjednoczone kontynuowały strategię, której celem było, tak samo jak Brytyjskiej, wykorzenienie potencjalnych zarodków nowych hegemonii. Wojna z Irakiem 1990-1991 i wojna z Serbią/Jugosławią w 1999 to typowe przykłady tej strategii. Zaangażowanie sił koalicyjnych pozwoliło na rozłożenie wysiłku wojennego na koalicjantów i przy użyciu minimalnych sił i środków przeszkodziło planom lokalnych aspirantów do hegemonii nad tymi częściami świata. Oczywiście strategia ta została zamaskowana pod płaszczem ideologii globalnego liberalizmu i obrony praw człowieka.
Kluczem do tej strategii była jej globalna natura.
Pojawienie się hegemonicznego kandydata, który mógłby zagrozić Stanom Zjednoczonym na globalnej arenie, tak jak to się kiedyś udało Sowietom, był „scenariuszem najgorszego przypadku”. Więc powstrzymanie pojawiającej się nowej siły, gdziekolwiek by się miała pojawić, było nadrzędnym celem amerykańskiej balance-of-power strategy.
Najznaczniejszym efektem 11 września 2001 r. było wytrącenie Stanów Zjednoczonych z ich dotychczasowej strategii. Zamiast zaadoptowania globalnej strategii wyczekiwania – w celu lepszego rozpoznania i ukierunkowania kontrterroryzmu, Stany Zjednoczone uległy obsesji z jednym regionem świata, obszarem pomiędzy Mediterranean i Hindu Kush. W tym regionie (do tamtej pory) Stany Zjednoczone operowały z balance-of-power strategy, czyli ustawiały poszczególne nacje w tym regionie przeciwko sobie. Ta sama taktyka stosowana była do grup etnicznych i religijnych w tym regionie, szczególnie na terenie Iraku i Afganistanu, głównych teatrach wojny. W obu przypadkach Stany Zjednoczone liczyły na wykorzystanie wewnętrznych podziałów, żonglując poparciem w różnych kierunkach w celu utrzymania balansu siły. To w końcu jest to, o co chodziło w tzw. „surge” (bardziej udanym w Iraku, mniej w Afganistanie).
Amerykańska obsesja z tym regionem w obliczu 9/11 jest niezrozumiała.
Dziewięć lat później, bez jasnego widoku zakończenia, nasuwa się pytanie, czy kontynuacja fokusu w tym regionie jest strategicznie racjonalna dla Stanów Zjednoczonych? Przy niepewności pierwszych lat, obsesja i problematyczność są zrozumiałe, ale jako długoterminowa strategia Stanów Zjednoczonych – długa wojna, do której przygotowuje się Departament Obrony – pozostawia resztę świata odkrytą.
Weźmy na przykład Rosję. Widząc zaabsorbowanie Stanów Zjednoczonych tym jednym regionem może skorzystać z okazji i próbować odbudować swoją dawną geopolityczną pozycję. Kiedy Rosja rozpoczęła wojnę z Gruzją w 2008, amerykańskim aliantem, Stany Zjednoczone nie miały wystarczających sił, aby przeprowadzić rozważną interwencję. Podobnie z Chinami – mają teraz swobodę akcji, na które nie mogliby sobie pozwolić przed 9/11. Najważniejszym rezultatem 9/11 było przesunięcie Stanów Zjednoczonych z pozycji globalnej do pozycji regionalnej, pozwalając innym mocarstwom na globalny fokus, mogący potencjalnie stworzyć zagrożenie dla Stanów Zjednoczonych.
Ktoś może mieć pogląd, podobnie jak ja, że jakakolwiek była przyczyna wojny z Irakiem, pozostanie w Iraku aby trzymać w szachu Iran jest niezbędne. Trudno by było dopasować to do Afganistanu, tam strategiczne interesy Stanów Zjednoczonych są minimalne. Jedynym usprawiedliwieniem tej wojny to fakt, że al Qaeda z tego terenu rozpoczęła ataki na Stany Zjednoczone. To usprawiedliwienie przestało być ważne. Al Qaeda może atakować z Jemenu lub innych krajów. To że Afganistan był bazą ataków nie znaczy, że al Qaeda jest uzależniona od Afganistanu aby przeprowadzić kolejne ataki. Biorąc pod uwagę fakt, że dowództwo al Qaedy nie przeprowadziło od pewnego czasu żadnego znaczącego ataku, pod znakiem zapytania stoi, czy al Qaeda jest w ogóle w stanie przeprowadzić jakikolwiek atak. Jak by na to nie patrzyć, poskromienie dzisiejszej al Qaedy nie wymaga budowania nowej demokracji w Afganistanie.
Pozwolę sobie przytoczyć bardziej radykalną tezę:
zagrożenie terroryzmem nie może zostać pojedynczym fokusem Stanów Zjednoczonych.
Idąc dalej, Stany Zjednoczone nie mogą podporządkować swojej „grand strategy” tylko walce z terroryzmem, nawet jeśli wydażą się w przyszłości jakieś ataki terrorystyczne. Trzy tysiące ludzi zginęło w ataku 9/11. Jest to niewątpliwie tragedia, ale dla kraju o liczbie ludności ponad 300 milionów, 3.000 zabitych nie może zdefiniować całokształtu narodowej strategii. Bezwzględnie muszą być przeznaczone siły i środki do walki z zagrożeniem i do jego zlikwidowania. Ale również musimy zdawać sobie sprawę, że nie zawsze uda się zablokować akcję terroryzmu, że ataki terrorystyczne będą się zdarzać, i że jedyne na świecie globalne mocarstwo nie może być uwikłane tylko w to pojedyncze zagrożenie.
Początkowa reakcja była zrozumiała i potrzebna. Stany Zjednoczone muszą kontynuować akcje wywiadowcze i potajemne operacje przeciwko radykalnym grupom terrorystów islamskich na całym świecie. Nie możemy sobie więcej pozwolić na „rozłożenie” służb wywiadowczych tak jak w latach 90. Prowadzenie wielokierunkowej wojny w Afganistanie nie ma żadnego strategicznego sensu. Strategia balance-of-power musi być zastosowana. Pakistan na pewno będzie interweniował i na pewno zazstanie tam Rosjan i Irańczyków. „Wielka gra” będzie kontynuowana. Co dotyczy Iranu, regionalne państwa muszą dostać pomoc, ale przy okrojonych kosztach Stanów Zjednoczonych. USA nie mogą patrolować rubieży tego regionu, powinny utrzymywać balans siły pomiędzy krajami regionu.
Stany Zjednoczone są globalnym mocarstwem i jako takie muszą mieć globalną wizję.
Mają interesy i problemy poza tym regionem, a szczególnie poza Afganistanem. Kwestią zasadniczą nie jest, czy Stany Zjednoczone mogą czy nie mogą wygrać, jakkolwiek to zdefiniujemy. Faktyczna kwestia to czy jest to warte wysiłku, biorąc pod uwagę sytuację w reszcie świata. Gen. David Petraeus ustawia wojnę tak, aby ją wygrać. To jest uzasadnione, jest w końcu dowódcą. Ale w amerykańskiej strategii trzeba wziąć pod uwagę pytanie: co Stany Zjednoczone stracą gdzie indziej trzymając fokus na przyszłości Kandaharu?
Atak 9/11 zaszokował Stany Zjednoczone i zrobił kontrterroryzm centralnym punktem amerykańskiej polityki zagranicznej.
Jest to zbyt wąska baza do ustawienia strategii polityki zagranicznej. Bez wątpienia ważna cząstka tej strategii i musi być wzięta pod uwagę, ale realizację powinno się osiągnąć balansowaniem regionalnych sił. Na szczęście, świat islamski jest podzielony przez wewnętrzną rywalizację.
To nie jest lekceważenie zagrożenia terroru. To jest uznanie, że Stany Zjednoczone zrobiły dobrą robotę w stłumieniu terroru w ciągu ostatnich dziewięciu lat, ale kosztem innych regionów, kosztem, który nie może być utrzymywany w nieskończoność bo może się okazać wyższy niż rosnąca islamska wojowniczość. Stany Zjednoczone muszą zdecydować się na długoterminową strategię poskromienia terroryzmu jak tylko można najlepiej, ale nie zaniedbując reszty swoich interesów.
Po tych dziewięciu latach, nie jest kwestią co zrobić w Afganistanie, ale jak globalne mocarstwo może powrócić do zarządzania wszystkimi swoimi globalnymi interesami, łącznie z wojną z al Qaedą.
Na podstawie artykułu
George Friedmana
ze Stratfor (www.stratfor.com)
opracował Zbyszek Karaś
meritum.us