South Korea LibyaStany Zjednoczone zdają się być w kropce. Skuteczna kontrofensywa wiernych Muammarowi Kadafiemu wojsk lada chwila może całkowicie zdławić społeczny bunt w Libii, a los rebeliantów będzie wtedy tragiczny. Doprowadzić do interwencji zbrojnej i siłowo pomóc Libijczykom w obaleniu autokratycznych rządów bezwzględnego dyktatora czy zostawić sprawy swojemu biegowi? – oto jest pytanie, które nurtuje czołowych amerykańskich polityków. Ciekawe, ale w jakże newralgicznej kwestii nie ma wspólnego głosu zarówno wśród konserwatystów, jak z lewej strony sceny politycznej. Po prostu skrajnie różne koncepcje rozwiązania libijskiego, a równocześnie niemal całego arabskiego, zrywu społecznego prezentowane są zarówno w obozie Republikanów jak i Demokratów. Administracja prezydenta Obamy raczej nie kwapi się ze zbrojną interwencją, mając wiele obaw. Bo i doświadczenia z przeszłości nakazują zachowanie dużej ostrożności w tej materii, a co za tym idzie – powściągliwości. Kiedyś finansowo i militarnie USA wspierały talibów w walce z sowieckim najeźdźcą, teraz mają w nich śmiertelnego wroga, stąd nie kończąca się wojna w Afganistanie. Podobnie miała się sprawa z Saddamem Husajnem, a iracki tragiczny spektakl jak miłość zamienia się w nienawiść trwa niestety po dziś dzień. No i stąd mamy teraz tyle ostrożności i zachowawczości ze strony Waszyngtonu. Inna sprawa, że brak zbrojnej interwencji Ameryki uzmysłowi całemu światu, iż wciąż największe mocarstwo globu kończy z polityką robiącego porządki policjanta w zapalnych punktach Ziemi. A to na początek zatrzyma arabską rewolucję i rozzuchwalone dyktatury zaczną krwawo rozliczać się z rebeliantami. Północnoafrykańskie i bliskowschodnie domino przechyli się w drugą stronę, a powrót do starego wizerunku pociągnie za sobą masę ludzkich ofiar.

Ameryka jest głęboko podzielona w sprawie ewentualnej interwencji zbrojnej w Libii w obronie powstańców. Administracja prezydenta Baracka Obamy odnosi się do tej koncepcji z wyraźną niechęcią.

Część polityków i ekspertów wzywa do wprowadzenia strefy zakazu lotów wojskowych nad Libią lub dozbrojenia rebeliantów. Inni przestrzegają przed takimi krokami, twierdząc przeważnie, że obalenie Muammara Kadafiego nie musi przynieść korzyści USA.

O interwencję w formie zakazu lotów nad Libią lub dostarczenia broni powstańcom apelują prominentni senatorowie z obu partii, byli kandydaci na prezydenta: demokratyczny przewodniczący senackiej Komisji Spraw Zagranicznych John Kerry i Republikanin John McCain. Wzywają do tego także: były prezydent Bill Clinton i były przewodniczący Izby Reprezentantów Newt Gingrich.

Mocno popierają interwencję znani lewicujący komentatorzy, jak Fareed Zakaria i Christopher Hitchens, oraz czołowi neokonserwatyści: Bill Kristol i Robert Kagan.

Ich zdaniem, Ameryka powinna w ten sposób “stanąć po właściwej stronie historii”, tzn. poprzeć demokratyczne aspiracje Libijczyków.

W dzisiejszym “Washington Post” Jackson Diehl ostrzegł, że ewentualne stłumienie powstania przez Kaddafiego może wywołać niejako odwrotny efekt domina, tzn. ośmielić inne dyktatorskie reżimy arabskie do brutalnego użycia siły dla utrzymania się przy władzy.

0315-libiaTaktyka spalonej ziemi zastosowana przez Kaddafiego nie tylko zatrzymała postępy rebeliantów. Uczyniła to samo w odniesieniu do szerszej fali dążeń do demokracji w świecie arabskim. Jeżeli Kaddafi przetrwa, wirus represyjnej rzezi i nieustępliwej autokracji może ponownie rozprzestrzenić się w regionie” – pisze Diehl.

Przeciwnicy jakiejkolwiek interwencji zbrojnej powtarzają na ogół argumenty administracji Obamy. Prezydent deklaruje wprawdzie, że w sprawie Libii nie wyklucza niczego, w tym wprowadzenia strefy zakazu lotów. Nie wzywa jednak do tego i podkreśla, że USA nie zrobią nic jednostronnie, bez porozumienia z sojusznikami.

Spośród nich tylko prezydent Francji, Nicolas Sarkozy, zaapelował o ustanowienie “Non-Fly Zone” (strefę bez lotów).

Pentagon nie kryje zastrzeżeń wobec tej koncepcji. Minister obrony Robert Gates zaznaczył, że skuteczny zakaz lotów wymagałby uprzedniego zbombardowania libijskiej obrony przeciwlotniczej. Generałowie przypominają, że strefa zakazu lotów w Iraku po wojnie nad Zatoką Perską w 1991 r. nie zapobiegła stłumieniu przez Saddama Husajna powstania szyitów.

Niektórzy komentatorzy wyrażają pogląd, że obca interwencja może mieć dalekosiężne negatywne skutki polityczne w krajach-byłych koloniach mocarstw zachodnich. Inni uważają, że interwencja może przynieść groźne konsekwencje dla USA, gdyż próżnię władzy po Kaddafim wypełnią – ich zdaniem – islamiści.

“Jeżeli dostarczymy rebeliantom broń, kto dokładnie ją dostanie? Wewnętrzna sytuacja polityczna w Libii jest, aby się łagodnie wyrazić, niejasna” – pisze w “New York Timesie” konserwatywny publicysta Ross Douthat.

Sugeruje on, że broń wpadnie w ręce ekstremistów islamskich. Przytacza dane zgromadzone przez instytut analityczny Center for a New American Security, z których wynika, że ze wschodniej Libii – opanowanej przez powstańców – pochodzi relatywnie najwięcej (w stosunku do liczby ludności) terrorystów-samobójców detonujących bomby w Iraku.

Argument ten podziela wielu ekspertów, m.in. były agent CIA i wykładowca na Uniwersytecie Georgetown w Waszyngtonie, Michael Scheuer. W rozmowie z PAP powiedział on, że Kaddafi był skuteczną zaporą przed terroryzmem islamskim i USA nie powinny nic robić w sprawie rebelii.

– Kogo obchodzi kto wygra w Libii? Jeżeli Libijczycy będą w stanie sami się wyzwolić, niech się wyzwalają – oświadczył.

eLPe meritum.us, PAP