Wczorajszy dzień przypominał w aglomeracji chicagowskiej piekło na ziemi. Dzisiaj jest niewiele lepiej, na szczęście fala afrykańskich upałów na razie odpuści, przynajmniej w przyszłym tygodniu. W całym Chicago i okolicach w środę, 20 lipca, temperatury odczuwalne przekraczały 100 stopni Fahrenheita, a rekord padł w Wheeling, gdzie odnotowano 112 st. F (44,4 st. Celsjusza). Od jutra mają mieć miejsce przelotne burze, dające nieco ochłody. Oby tylko nie przyniosły zniszczeń, jak miało to miejsce już dwukrotnie tego lata.
Fala rzadko spotykanych, groźnych upałów w Stanach Zjednoczonych przesunęła się ze środkowego zachodu kraju na wschód. Do tej pory rekordowo wysokie temperatury zabiły co najmniej 22 osoby.
W czwartek po południu termometry w Waszyngtonie wskazywały 35 stopni Celsjusza. W piątek przewiduje się 38-40 stopni w stolicy, jak również w Baltimore, Filadelfii i Nowym Jorku. Od wtorku co najmniej w 17 stanach temperatura przekroczyła 33 stopnie.
Podobnych upałów nie było za Oceanem od 1995 roku, kiedy w Chicago w ich rezultacie zmarło ponad 700 osób (skutek mającej miejsce ogromnej awarii, kiedy to tysiące domów zostało pozbawione prądu). Istnieją obawy, że i tym razem sytuacja może się powtórzyć. Warunki pogodowe porównuje się do gigantycznej sauny – prócz gorąca dokucza też wilgotność. Stacje radiowe i telewizyjne co chwila ostrzegają, by w miarę możliwości nie wychodzić z domu, nie opuszczać klimatyzowanych pomieszczeń i pić dużo wody. Przed wychodzeniem na słońce przestrzega się zwłaszcza osoby starsze i małe dzieci.
Władze niepokoją się również możliwością awarii przeciążonych systemów elektrycznych, zalecają więc wyłączanie klimatyzacji przed wyjściem z domu.
LP meritum.us, PAP
zdjęcia: Leszek Pieśniakiewicz