Ustalenia komisji są miażdżące dla MON i pilotów 36. pułku. Większość winy za katastrofę smoleńską leży po polskiej stronie – wynika z raportu komisji ministra Jerzego Millera.

Lotnicy nieumiejętnie wykorzystali system automatycznego pilota. To bezpośrednia przyczyna tragedii z 10 kwietnia 2010 r. Kapitan Arkadiusz Protasiuk nacisnął w krytycznej sytuacji guzik automatycznego odejścia, ale Tu-154 nie zaczął się wznosić. Nie mógł – bo jak twierdzi komisja – automatyczny pilot nie działa nad lotniskiem bez precyzyjnego systemu lądowania. A takim jest Siewiernyj. Gdy kapitan próbował ręcznie wyprowadzić maszynę, było już za późno na uniknięcie zderzenia z ziemią.

Druga – według komisji – bezpośrednia przyczyna katastrofy to błędy w korzystaniu z wysokościomierza. Załoga posługiwała się bowiem wysokościomierzem radiowym, a nie barycznym. W gęstej mgle lotnicy myśleli, że są na bezpiecznej wysokości. W rzeczywistości byli za nisko.

Efekt? Nieudany manewr odejścia “w automacie” rozpoczęli dopiero 39 metrów nad progiem pasa. Zdecydowanie za późno.

Część winny – zdaniem zespołu ministra Millera – spada na rosyjskich kontrolerów ze smoleńskiego lotniska. Błędnie podawali oni załodze informacje o położeniu samolotu, zbyt późno zareagowali, gdy maszyna znalazła się niebezpiecznie blisko ziemi.

Dokument skupia się jednak głównie na wątku polskim. Autorzy raportu nie zostawiają suchej nitki na lotnictwie wojskowym. W dokumencie mowa jest m.in. o tym, że w pułku odpowiedzialnym za transport VIP-ów latami dochodziło do fałszowania dokumentów. Podawano nieprawdę na przykład w papierach na temat pogody w trakcie egzaminów czy lotów z VIP-ami. Powszechną praktyką było lekceważenie ostrzeżenia systemu TAWS, który informuje o niebezpiecznym zbliżaniu się samolotów do ziemi.

Komisja wylicza, że nawet po katastrofie wojskowej CASY (zginęło 20 osób, śmietanka polskiego lotnictwa) z 2008 r. nie wprowadzono programu naprawczego. Szkolenie w pułku należy uznać za iluzję. Piloci latali bez przerw na odpoczynek. Proceder był łatwy do wykrycia, ale Dowództwo Sił Powietrznych nie reagowało.

Brakowało załóg i maszyn do wożenia polityków. Odkładana przez wiele miesięcy publikacja dokumentu przyniosła pierwsze konsekwencje polityczne. W piątek po południu Donald Tusk przyjął dymisję ministra obrony narodowej Bogdana Klicha. – Powiedział mi, że nie chce stanowić obciążenia dla procesu naprawy w 36. pułku i w dowództwie sił powietrznych – oznajmił premier. Klicha zastąpi Tomasz Siemoniak, dotychczasowy wiceminister spraw wewnętrznych.

Zachowanie Tuska skrytykował Jarosław Kaczyński. Powiedział, że premier nie ma odwagi wziąć na siebie odpowiedzialności i “próbuje przerzucać ją na współpracowników”.

Michał Majewski, Paweł Reszka

Rzeczpospolita