Prezentujemy Państwu drugi z cyklu artykułów o Bożym Narodzeniu, których autorem jest Janusz Kopeć. Dzisiaj “Boże Narodzenie w Ameryce”.

To najbardziej radosne święto, czas relaksu, wspomnień i wizyt rodzinnych. Na długo przed świętami Ameryka przypomina wszystkim , że nadchodzi ten szczególny czas. Już w październiku błyszczą w sklepach choinki i dekoracje bożonarodzeniowe. Im bliżej świat coraz więcej symboli i wymyślnych dekoracji, cherubinowych Mikołajów i świecidełek. Słychać kolędy… O, Holy Night, White Christmas, Jingle Bells, Silver Bells, Silent Night i… moją ulubioną “The Little Drummer Boy”. Słowa tej ostatniej mówią… gdy narodził się Chrystus w Betlejem wszyscy przynosili Mu prezenty. Najpierw Trzej Królowie obdarzyli Go złotem, mirrą i kadzidłem, potem pasterze przynosili zabawki i owoce. Wśród gości pojawił się mały chłopczyk, który nie miał żadnego prezentu. On to, gdy zobaczył Chrystusa oniemiał z zachwytu. Pomyślał, że zagra Dzieciątku na bębenku, i tak się stało. Delikatna melodia, przypominająca szum wiosennego deszczu zabrzmiała jak echo. Dzieciątko odwróciło głowę do niego i uśmiechnęło się. Zapewne był to najlepszy prezent.

Boże Narodzenie skomercjalizowało się bardzo w Ameryce. To ogromny biznes i szaleństwo. Miliony choinek, ozdób, girlandów, kokardek, świecidełek i prezentów. Tak prezentów. Każdemu wypada wręczyć prezent, choćby najskromniejszy, ale musi być pięknie opakowany… to działa na wyobraźnię. Szaleństwo zakupów świątecznych ogarnia wszystkich i trwa już od października aż do samych świat. Złośliwi twierdzą, że Christmas shopping trwa w Ameryce cały rok. Wiele w tym prawdy. Sam czasem obserwuję styczniowe świąteczne zakupy a conto przyszłych świat.

W Chicago Boże Narodzenie to mieszanina obyczajów, obrzędów i tradycji przywiezionych przez emigrantów z całego świata. Nasze, polskie obyczaje znają tu wszyscy i podziwiają słowiańską obrzędowość. Ale wróćmy na ulice Chicago. Na długo przed świętami dekorowane są domy, sklepy i ulice. I to dekorowane nie byle jak, ale arcypięknie i kunsztownie. Gdy zapada zmrok domy wyglądają jak płonące fortece. Okna, drzwi, nawet dachy i żywopłoty błyszczą i mrugają tysiącami światełek. Powiewają girlandy i wieńce. Zimozielone krzewy, tak popularne przed każdym chicagowskim domem, zamieniają się w łuny ogni i kolorów. Wyglądają czasem jak ogromne grzyby, choinki, czy nieziemskie postacie. Drzwi do domów strzegą woje, renifery ciągną powozy z brodatymi Mikołajami.

Santa Claus – tak w Ameryce nazywa się Mikołaja – stoi samotnie przed domem i spoziera na grzeczne dzieci. Tuż obok żłobek betlejemski, jakże wymowny i kolorowy.

Każdego roku, gdy zapada zmrok, objeżdżam Chicago, by nacieszyć się niesamowitymi kolorami i dekoracjami. Łaknę ten cały świąteczny teatr wszystkimi moimi zmysłami. Mrugają do mnie światełka, machają Mikołaje, Dzieciątko porusza się w żłobku, pachną sztucznie choinki. Wydaje się, że coś niesamowitego się wydarzy, że każdy dom przygotowuje się na specjalną uroczystość. Bo tak jest istotnie, narodziny Dzieciątka, to najważniejsze wydarzenie roku. Downtown Chicago – szczególnie o zmroku – przypomina gwiaździste niebo. Na bezlistnych drzewach mrugają miliony maleńkich żarówek i żaróweczek, arcypiękne dekoracje sklepów i ulic. W witrynach sklepowych sceny z życia Świętej Rodziny i szopki. Na Daley Plaza olbrzymia choinka – przywożona z Minnesoty – pełna ozdób i przepychu. Tuż obok ogromny żłobek betlejemski ze Świętą Rodziną, są Trzej Królowie, pasterze, zwierzęta. Wszystko to arcypiękne, budzące zachwyt i zdumienie. Słychać kolędy… Chrystus się narodził!

Boże Narodzenie w Ameryce celebrowane jest przez poszczególne grupy etniczne według obyczajów przywiezionych z krajów macierzystych, istnieją też wspólne, amerykańskie obrzędy.

Skandynawowie z Midwest i Pennsylvanii celebrują dzień św. Łucji, już 13 grudnia. Wczesnym rankiem najstarsza córka odziana w biel , przepasana czerwoną szarfą, z płonącym ( od świec ) wiankiem na głowie serwuje domownikom kawę i ciasto. Śpiewane są kolędy. Na choince należy umieścić słomianą gwiazdę – przynosi szczęście.

Norwegowie wypiekają  siedem ciast na BN , na choince wiesza się wieńce sporządzone z borówek i ozdób. Słychać kolędy. Szczególnie jedną, bardzo wzruszającą o Nisse – małym ojcu Bożego Narodzenia – który oczekuje owsianki na zewnątrz domu, ale rodzina zapomniała o nim, za karę same nieszczęścia spotkają domowników.

Włosi rozpoczynają  świętowanie 13 grudnia, trwa ono aż do Trzech Króli. 23 grudnia dzieci przebrane za wędrowców i pasterzy chodzą od domu do domu śpiewając kolędy. W zamian otrzymują pieniądze i łakocie. Życie koncentruje się wokół żłobka. Dopiero 6 stycznia czarownica Befama przynosi dzieciom prezenty.

Amerykanie niemieckiego pochodzenia zachwycają się choinką. Podobno przywieźli ją do Ameryki żołnierze z Hesji, walczyli oni w armii Grzegorza III przeciwko wojskom Jerzego Waszyngtona. Na adwentowych wieńcach płoną świece. Odwiedza się krewnych, spożywa indyka z żurawiną, szynkę z sałatami, kukurydzę i duszoną cebulę, czasem pieczone prosię. Pod choinką bardzo wymowny żłobek. Szczególnie “Pennsylvania Dutch” sporządzają ciekawe żłobki. W otoczeniu owiec, wielbłądów i palm spoczywa nowo narodzone Dzieciątko – symbol nadziei dla świata.

W Virginii zapala się “yule  log”, jest to ogromny kloc drewna dekorowany jemiołą i świecidełkami. Palenie owego kloca ma pogański rodowód. Pod koniec roku palono ongiś kłody drewniane, by słońce ciągle wschodziło, chciano też odstraszyć złe moce i czarownice od domostw. Tydzień przed BN odbywają się huczne parady. Wszyscy przebrani w kolonialne stroje, z pochodniami i bębnami wędrują śpiewając kolędy. Słychać salwy armatnie, płoną sztuczne ognie. W oknach palą się świece, by oświetlić drogę dla Józefa i Maryi.

W stanach Nowej Anglii śpiewane są kolędy, odwiedzani sąsiedzi, “płoną” choinki, pachnie pieczony indyk i żurawina, spożywa się “pecan pie”.

W Wisconsin wypieka się “cranberry turte” i zapieka w nim 1 centa. Kto odnajdzie monetę jedząc ciasto ma zapewnione szczęście w nowym roku.

Na Alasce dzieci wędrują ze złotą gwiazdą od domu do domu śpiewając kolędy. Otrzymują w zamian słodycze i prezenty. Pojawia się także Herod, który próbuje zniszczyć Dzieciątko Jezus.

W Oklahomie na Trzech Króli należy spalić choinkę w Wiley Park, inaczej bowiem dom spotkało by nieszczęście.

W Luizjanie BN to reveillon. Spożywa się pieczony drób, szynkę, sałatki i owoce. Trzech Króli to początek Mardi Gras – niesamowitego święta znanego na całym świecie.

W North Carolina (Winston Salem) w kościele celebrowany jest festiwal miłości. Żarliwie śpiewa się kolędy, a do kościoła przynosi gorącą kawę i bułki. Wszyscy spożywają te dary jako symbol miłości i przyjaźni. Dekoracje świąteczne nie mają sobie równych.

Christmas na Południu USA to mieszanina hiszpańskich, indiańskich i amerykańskich obyczajów. Nie ma śniegu, jest zielono i ciepło. Od 16 grudnia aż do Wigilii wierni i pielgrzymi w kolorowej procesji wędrują od domu do domu. Niosą statuę Józefa, Maryi i Dzieciątka. Nie milknie śpiew kolęd. Proszą o schronienie dla Świętej Rodziny, ale wszyscy odmawiają gościny. Po kilkudziesięciu próbach wreszcie udaje się  znaleźć schronienie. Wybucha szał radości wśród modłów i śpiewu kolęd. Wieczorem dzieci tłuką  pinatę. Jest to kolorowy pojemnik w kształcie dzbanu, ptaka lub człowieka. Dzieci z zawiązanymi oczami muszą rozbić pinatę wiszącą pod sufitem. Olbrzymią atrakcją są ferolitos. To papierowe brązowe torebki wypełnione piaskiem z zapaloną w środku świecą. Te płonące latarnie kładzie się wszędzie…na dachach domów, werandach, chodnikach, parkingach. Nocą tworzą niesamowity urok. Zapalane są oczywiście, by oświetlić drogę dla Józefa i Maryi szukających schronienia dla Dzieciątka Jezus. Tradycyjne menu to fasola, chili, enchiladas, marqueote…

W Arizonie (Szczep indiański Hopi) celebruje soyal. Jest to nocne czuwanie na dachu, aż pojawi się Stary Rok. Zapraszany jest natychmiast do kiva – rytualne miejsce w pueblo symbolizujące połączenie ze światem podziemnym. Tam odbywa się tajemniczy ceremoniał, by uspokoić boga i uprosić moce najwyższe, by znów powróciła wiosna…

W New Mexico (Santa Fe) płoną miliony ferolitos. Te tajemnicze latarnie palą się dla Świętej Rodziny. Gdy zapadnie zmrok wszystkie ścieżki, dróżki i chodniki migotają tajemniczymi światełkami. Na choinkach błyszczą ornamenty indiańskie (ptaki, zwierzęta, lalki Navajo, ceramiczne figurki). Krwistoczerwone wieńce sporządzane z “red chili” pysznią się na ścianach. Przy kominku żłobek betlejemski. Spożywa się chili, tamales, blue corn i tortillas. Podczas targów świątecznych sprzedawane są indiańskie ozdoby. W wigilię rozpoczynają się szaleńcze tańce Indian. Słychać tam tamy i tajemniczą muzykę. Jest to błaganie bóstw o pomyślność. Zdarza się czasem, że Indianie przynoszą do kościołów gliniane figurki zwierząt i krzyż. Dary te pozostawiają w kościele przez cztery dni, by je potem spalić w lesie. Rytuał ten pomnaża zbiory i zapewnia dobrobyt.

Szczep Zuni celebruje shalaco. Według legendy, Indianie narodzili się ze świata podziemnego, a tylko chwilowo bytują na ziemi. W Boże Narodzenie umarli przychodzą z zaświatów. Są niewidzialni. Dla ich uhonorowania odbywają się rytualne tańce i obrzędy. Rankiem umarli wracają w zaświaty, a tancerze tańczą jeszcze cztery dni, by w kulminacyjnym momencie prosić opatrzność o prosperity i dobre plony.

W zachodnim Teksasie kultywuje się “ranch style Christmas”. Zapewne pamięta się tutaj kowbojską, pełną przygód przeszłość. Pogoda sprzyja , jest ciepło i zielono (60 stopni F = 15 stopni C). Już w listopadzie kobiety ścinają gałązki winogron, by sporządzić wieńce i powiesić je nad kominkiem. Gdy zbliżają się święta gromadzi się cedrowe gałęzie i ostrokrzew, by udekorować stoły świąteczne. Na zewnątrz  domu spożywa się dziczyznę i wołowinę, jak za dawnych dobrych czasów. Także gotowany jest groch z wieprzowiną lub szynką. Potrawa ta przynosi szczęście. W San Antonio na sławnym ” The River Walk” pali się miliony luminarias, nad wodą zwisają girlandy, płoną świece. Z pobliskich hoteli tysiące turystów podziwia pędzące po strumyku gondole pełne dekoracji i kolorów.

Boże Narodzenie w Ameryce  celebrowane jest już od Halloween.W listopadzie dekoruje się choinki. Te kolorowe drzewka – to główny motyw świątecznej dekoracji. W niektórych domach jest ich kilka. W każdym pokoju inaczej dekorowane… girlandy, łańcuchy, bombki, Mikołaje, świecidełka… Nie wspomnę już o zewnętrznym przepychu. Kto nie wierzy, niech przed Bożym Narodzeniem pokusi się odwiedzić choćby chicagowskie suburbs przed świętami. Płoną tam olbrzymie choinki na zewnatrz domów, kolorowe żyrandole oświetlają porche i klatki schodowe. Wszędzie wymyślne, kolorowe dekoracje. Wydaje się, że jesteśmy gdzieś w krainie marzeń, czy ziemskim raju. Ale tylko na chwilę. Parę minut jazdy stąd i jesteśmy w najuboższych chicagowskich slumsach, gdzie straszą odrapane domy, nie ma żadnych dekorcji. Mieszka tu biedota, o której wszyscy zapomnieli. A przecież święta to czas radości dla wszystkich! Jak widać tylko pozornie.

Parę lat temu, będąc na stypendium w USA, mieszkałem przez rok tuż obok pewnej rodziny amerykańskiej w Rochester (New York State). Ludzie ogromnie sympatyczni i kulturalni. On dumny był ze swych holenderskich przodków, ona wychwalała wyłącznie Szkocję. Dwójka dorosłych dzieci, rozwiedzionych oczywiście. Ich dom był ogromną rezydencją, pałacem niemalże, pełen antyków, staroci i książek. Gdy zbliżały się święta panowało jakieś dziwne podniecenie. Louise (pani domu) wiodła prym. Pod choinką przez miesiąc gromadziła prezenty. Czegóż tam nie było, antyki dla męża, kosmetyki i odzież  dla dzieci, słodycze i zabawki dla wnuków. Dla koleżanek książki i ekstrawaganckie stroje, dla sąsiadów tez coś ekstra special. Nawet dla psów kupiono nowe obroże i smycze. Wszystko kunsztownie opakowane z kokardkami i wstążeczkami. Było kilka choinek. W każdym pokoju wisiały wieńce, szczególnie nad drzwiami i kominkami, także czerwone skrapety. Z zewnątrz dom przypominał płonącą pochodnię. Dekorowała specjalna ekipa. Światła mrugały tysiącem kolorów, przed trzema głównymi wejściami, a wszystkie wydawały się biegnąć w jednym kierunku, do wnętrza domu. Gdy indagowałem Louise czy nie za dużo prezentów i dekoracji, oświadczyła spokojnie, że to nakaz chwili. Nawet przed drugą wojną światową – powiedziała – gdy było trochę biedniej, też wydawała dużo pieniędzy na prezenty.

Opowiedziała mi też legendę o Mikołaju i prezentach. Ongiś żył bogaty panicz. Miał piękną żonę i trzy urodziwe córki. Pewnej nocy żona śmiertelnie zachorowała i zmarła. Zrozpaczony mąż wydał całą fortunę na nieprzemyślane projekty. Zubożał bardzo. Musiał opuścić pałac i zamieszkać w lepiance. Dorosłe już i piękne córki były zbyt biedne, by wyjść za mąż. Ojciec rozpaczał. Pewnej nocy w Boże Narodzenie przed ich domem przejeżdżał Mikołaj. Zatrzymał się na chwilę i przez szczelinę w drzwiach zajrzał do domu. Wisiały tam nad kominkiem świeżo uprane trzy czerwone skarpety. Szczodry Mikołaj wyjął z torby garść złotych monet i wrzucił przez komin do wnętrza domu. Wpadły do skarpet. Ojciec usłyszał jakieś podejrzane szmery przed domem, ale gdy zbliżył się do okna Mikołaj odjeżdżał. Chciał go zatrzymać, ale ten szybko zniknął w ciemnościach. Rankiem córki znalazły monety w skarpetach. Pobiegły do ojca, ale ten spał błogo. Wydawał się być uśmiechnięty. Nagle się obudził. W domu zapanowała ogromna radość i szczęście. To dobry Mikołaj przywrócił im znów bogactwo. Wkrótce odbyły się śluby trzech zamożnych panien…

Gdy nastał dzień Bożego Narodzenia wszyscy podążyli do kościoła (presbiterian church). Potem zaczęli przybywać goście na obiad. Każdy dzierżył pod pachą kolorową paczkę zawierającą prezenty. Przy ściszonym dźwięku kolęd serwowano obiad… pieczony indyk z żurawiną, szynki, jakieś nieznane mi z nazwy mięsiwa, sałaty, różnokolorowe torty i ciasta, lody, kawa i wino. Potem obdarowywano się prezentami, które dotąd spoczywały pod choinką. Czytano życzenia świąteczne, radości było wiele. O nikim nie zapomniano. Odczytano też życzenia dla psów, które nadeszły od sąsiadów: ” From our dogs to your dogs the best wishes for Christmas”. Szczególnie jedne życzenia od półkrwi  Indianki utkwiły mi w pamięci “Niech ciepły wiatr niebios łagodnie wieje nad twoim domem, niech the Great Spirit błogosławi wszystkich, którzy wejdą w twoje progi”. Jakież to piękne słowa!
Zamęczano mnie o polskie Boże Narodzenie. Gdy mówiłem o opłatkach, wigilii, pasterce wszyscy słuchali w ogromnym skupieniu. Urok wieczerzy wigilijnej wzbudził największe zainteresowanie. Pytano, po co siano na stole pod obrusem?… łamanie się opłatkiem… tyle tradycyjnych potraw, a nawet miejsce dla nieobecnych przy stole. Nie dowierzano, że zwierzęta mówią ludzkim głosem o północy. Również pasterka o północy wydawała się czymś odmiennym i niesamowicie pięknym. Finałem byli kolędnicy niosący kolorową gwiazdę i szopkę, wędrujący od domu do domu, śpiewający kolędy…

Gdy skończyłem opowiadać, nobliwa dama rzekła głośno. O, Holland what a beautiful, country, such interesting customs and traditions. I told her: I was talking about Poland, not Holland. She said, you mean the Netherlands, John. Ręce mi opadły z niemocy. Dopiero Eric – syn domowników – tłumaczyć począł wiekowej damie, że Polska to duży kraj położony między Niemcami a Rosją. Ale wszystko zakończyło się humorystycznie.

Przedświąteczny czas trwa w Ameryce bardzo długo, ale już dwa dni po BN wyrzuca się choinkę (najpóźniej 2 stycznia). Polskie choinki pysznią się do Trzech Króli. Tu szybko zapomina się o tym radosnym święcie. Pozostaje jednak chyba na jakiś czas wspomnienie tego innego okresu i solidarność ludzka. Wszyscy pamiętają reprezentantów  Salvation Army, którzy dzwonią dzwoneczkami, kwestują dary i przypominają wszystkim przed sklepami, że “Sharing is caring”.

Wesołych Świąt Bożego Narodzenia.

Janusz  Kopeć

Chicago, 2011