Od wieków na ziemi zewsząd słychać boje. Maczugi, topory, bagnety i słowa – zabijają ludzi i łzy wyciskają. Nie ma dnia i nocy wypełnionych ciszą i serc rytmicznie bijących w spokoju.
Nienawiść zapuściła głęboko korzenie, a jej owoce spadają jak płatki. Giną synowie na bitewnym polu, śmierć spaceruje jak panna wśród kwiatów, a w oknach czekają zapłakane matki. Mijają poranki, miesiące i lata, szron bieli głowy, a groby wciąż świeże. Łez nie wystarcza, by tragediom sprostać i by się modlić, zbyt krótkie pacierze. Łzy pochłania ziemia, boje nie ustają, śmierć w młode oczy zagląda ukradkiem. Błądzi nienawiść w żołnierskim mundurze i broń ładuje gotową do strzału, i gwiżdżą kule zabłąkane w lesie. A gdy im pierś młoda stanie na przeszkodzie, chylą czoła brzozy gotowe na krzyże. Płaczą ludzie i lasy, i zapłacze niebo, nad mogiłami drzemiącymi w ciszy. Ktoś zabłąkany kwiat polny przyniesie i krzyż poprawi pochylony czasem, zaduma się nieco i wraca swą drogą. A nocą księżyc spocznie na mogile, by zostawić srebro na zwiędłej murawie. Wieniec na niebie z gwiazd powstaje świeży i otacza ziemię, którą noc spowiła. Zmazać pamięci na niebie się nie da, wciąż trwa zapisana na niebieskim płótnie. Tylko człowiek z człowiekiem postąpi okrutnie, tylko on potrafi sztylet w pierś zatopić. Drzemią groby w ciszy kryjąc tajemnice.
A człowiek – przechodzi obok martwych mogił w zdradzieckim milczeniu i martwym spojrzeniu. Nic to, że wojny, nic to, że człowiek… Stajemy się martwi, patrzymy beztrosko jak los się zmaga z zapomnianym losem. Milczeniem zajęci i codziennym biegiem, nie baczymy na innych i prawd nie słyszymy. Ważne nasze ego i z pełnym rozmachem wpychamy się do drzwi, które są zamknięte. Żebrzemy o sławę, wznosimy pomniki, by przedłużyć pamięć i wątłe nazwisko. Bóg nie dał talentu, pozostały łokcie, które nie jednego wzniosły na cokoły. Ból zawładnął światem i zmysłem człowieka i wzmocnił dumę, która nic nie znaczy.
Kołyszą się drzewa na spokojnym wietrze, nie śpiewają ptaki jak niegdyś przed laty.
Znowu wieją wiatry nieprzyjazne światu, kamienie spadają na pokorne głowy. Walą się domy pod bombowym gradem, betonowe ściany stają się mogiłą. Znów triumf człowieka historię zaczyna i tworzy prawdę, której nikt nie czyta. I płynie ropa w przeciwnym kierunku, by napełnić rury, co pustką świeciły, napełnić kieszenie, odświeżyć grymasy.
Jedni płaczą rzewnie, drudzy się radują, trudno odpowiedzieć na wszystkie pytania. Łzy wyciska gorycz, gdy krzywda i smutek, a drudzy za ścianą z nieszczęścia się śmieją.
Taki bywa człowiek: okrutny i mściwy, zazdrości innemu talentu i sławy. Nie trzeba zbyt wiele, by uśmiech wywołać, wystarczy krzywd kilka i garstkę cierpienia. Nikt nie słucha Boga, bo jest zbyt wysoko i przemawia do nas najprostszym językiem.
Tak wiele mądrości jest w każdym narodzie i tyle samo głupoty się kryje. Tracimy sumienia i to, co za płotem już nas nie obchodzi, dalekie się zdaje.
Wśród wyrzutni rakiet człowiek stał się mały, umysł zastąpiły zimne komputery, w gąszczu dobrobytu zanikło sumienie, człowiek nie potrafi być zupełnie szczery. Pędzi więc donikąd jak zwierzę zaszczute, nie patrzy na boki, by uciec przed sobą. Jego serce nie bije już dla innych ludzi, we własnej miłości utopił sam siebie. Ucieka przed sobą, ucieka przed nikim, staje się drapieżny jak lew osaczony.
A świat nadal czeka na uczciwość ludzi w gruzach wtopiony, co tworzą mogiły. Na dobre słowo czeka i na miłość, która już dawno nie jest drogowskazem.
Maczugi i topory tworzą nowe słowa i boje, które pokój zastąpiły.
Władysław Panasiuk