Jeśli Mitt Romney przegra środową debatę z Barackiem Obamą, może zacząć żegnać się z prezydenturą. Trudno o wyższą stawkę.

Telewizja ABC opublikowała dziś najnowszy sondaż popularności obu kandydatów na prezydenta USA. Obama prowadzi z Romney’em 49 do 47 proc. To różnica niewielka, ale Romney jest w poważnych tarapatach nie dlatego.

W dziewięciu stanach, o które w tej chwili toczy się cała kampania (w pozostałych różnice poparcia są tak duże, że ich głosy są już przesądzone), Obama prowadzi 52 do 41 proc. To wynik w zasadzie katastrofalny dla Romney’a.

Kandydat Republikanów musi wygrać środową debatę. Najlepiej zdecydowanie, ale wystarczy, jeśli jej nie przegra. Wśród konserwatywnych publicystów już rozpoczęła się dyskusja, czy wystawienie Romney’a nie było błędem. I czy wybór mało doświadczonego kongresmana Paula Ryana na wiceprezydenta nie było jeszcze większym błędem.

13 proc. Amerykanów, którzy „zdecydowanie” wybierają się na głosowanie, albo jest jeszcze gotowych zmienić swe preferencje wyborcze, albo w ogóle nie wie jeszcze, na kogo będzie głosować. 87 proc. jest już zdecydowanych i ich opinie mogą się zmienić jedynie w wypadku, gdy preferowany przez nich kandydat popełni jakiś straszliwy błąd. Środowa debata, pierwsza z trzech, będzie więc walką o owe 13 proc.

Romney zamknął się od dziś ze swymi współpracownikami, by pracować nad swym występem w debacie. Jego szanse wyglądają – zdaniem wyborców – marnie. 56 proc. z nich uważa, że debatę wygra Obama. Zaledwie 29 proc. jest zdania, że lepszy będzie Romney. To oznacza, że w dialektyczne zdolności Republikanina nie wierzy nawet spora część jego zwolenników.

Zwolennicy Romney’a starają się obniżać oczekiwania przed debatą. Jedynie gubernator New Jersey Chris Christie powiedział w niedzielę, że środowa debata „odwróci dotychczasowe trendy”. Być może tak się stanie, ale Christie w swym optymizmie jest na razie osamotniony.

Bartosz Węglarczyk

rp.pl