To sprawiły światła Galerii,
feeria świateł od wystaw i reklam,
w ich blasku świat barwniejszy zakwitł,
obraz spójny – faliście się rozedrgał.
Zza szyby księgarni „patrzyły na nas”
książkowe tytuły.
Różnymi ale zrozumiałymi językami
ich fabuły przemawiały.
Zobaczyłem światła miast odległych.
Może było to Tokio,
z powieści Haruki Murakami?
A może blask „Gwiazd Czerwonych”
odbitych w rzece, z wież Kremla
albo światła Arbatu, „dziedzictwo i religia”
Bułata Okudżawy i Jego pieśni nuta rzewna.
Być może jednak były to światła
miast środkowej Europy:
Warszawy, Pragi lub Budapesztu,
po których kroczymy wyzwoleni i pewni.
Jakby z nami wędrowali:
Czesław Miłosz, Tibor Déry i Vaclav Havel
albo jakby w naszych duszach zagrała
cała symfoniczna orkiestra.
Teraz jestem głęboko o tym przekonany,
mieszkamy wszyscy obok siebie.
Żadna granica nie może ograniczyć
Literatury Królestwa.

Zbigniew Mirosławski