Tak jak zapowiadano, w Chicago doszło do marszu demonstrujących przeciwko zamknięciu wielu szkół państwowych w południowo-zachodnich rejonach aglomeracji.

Według policji, tłum liczył ok. 900 osób i niemal w całości byli to Afroamerykanie, gdyż to oni stanowią olbrzymi procent mieszkańców rejonów, gdzie usytuowane są zagrożone placówki oświatowe. Biuro burmistrza oceniło liczbę protestantów na 2 tysiące. Wielu z nich to nauczyciele, ich można było rozpoznać najłatwiej po czerwonych koszulkach i tegoż koloru elementach stroju.

Protest rozpoczął się na Daley Plaza przemówieniami liderów nauczycielskich związków zawodowych, którzy z pasją przekonywali o niesprawiedliwości, jaka spotkała społeczeństwo w związku z akcją zamykania szkół.

– Ludzie mają prawo do dzielnic, w których mieszkają. Dzieci mają prawo do bezpiecznego, kochającego środowiska, które obejmie je opieką – na  słowa prezeski Związku Nauczycieli w Chicago Karen Lewis zgromadzeni odpowiedzieli burzą oklasków oraz powiewem sztandarów i tablic z napisami „Oszczędźcie nasze szkoły”. Część tłumu siadła na chodnikach i ulicy La Salle oczekując na zatrzymanie przez policję, co rzeczywiście nastąpiło. Aresztowano 127 osób, tłum w odpowiedzi rozpoczął chóralne okrzyki: „Hey, hey, ho, ho, Rahm Emanuel’s got to go.” Pojawiły się także tablice namawiające do rezygnacji z urzędu burmistrza Rahma Emanuela, niektóre nawet zabawne, jak: „”Rahm’s brain is underutilized” co ma oznaczać, że umysł burmistrza “Wietrznego Miasta” ma jeszcze spore rezerwy.

Tu bym się na miejscu aktywistów tak nie zapędzał, bo nawet na chłopski rozum fakt, iż dziura budżetowa wypracowana przez CPS przekroczyła miliard (!) dolarów zmusza włodarzy miasta do redukcji wydatków, a wyniki uzyskiwane przez uczniów z regionów zagrożonych nijak się mają do wydatków na utrzymanie placówek oświatowych. Wołanie o klimatyzację w budynkach szkolnych to jakby niezauważenie, iż w gorące miesiące dzieci mają wakacje, a ciągłe dopominanie się o podwyżki płac dla nauczycieli zniesmaczyły część pogrążonego w permanentnym już kryzysie społeczeństwa.

Pani Lewis – znana z ekstremalnych poglądów – nie zawahała się nazwać akcję zamykania szkół aktem rasizmu. O tym, że olbrzymia większość społeczeństwa w tych rejonach utrzymywana jest z publicznych środków, opieka społeczna wydaje nieprawdopodobne sumy na utrzymanie mieszkań komunalnych i karty żywnościowe D-Link niestety zapomniała. Co piąte dziecko rodzi nieletnia matka, która nie skończyła szkoły średniej, zresztą absolwenci takich publicznych szkół to często półanalfabeci. Rządowe zapomogi od pokoleń spowodowały, że praca jest niewolą choć to dla czarnoskórych zagwarantowane są tysiące etatów na poczcie czy w urzędach. Biali mogą o takich preferencjach tylko pomarzyć, podobnie jest zresztą na amerykańskich uczelniach.

Zamknięcie 54 szkół oczywiście nie rozwiąże problemu całego systemu chicagowskiej oświaty zżeranej przez niekompetencję, korupcję i zwykłe nieróbstwo. Podobne inklinacje jak Afroamerykanie mają Latynosi, a jest ich już dużo, dużo więcej. Im wszystkim należy się pomoc ale obawiam się, że obecni dziś na marszu pastor Jessie Jackson czy członek krajowej Izby Reprezentantów, demokrata Bobby Rush akurat nie o rozwiązaniu kryzysu deliberowali ze sobą. Takie zamieszanie to wszak znakomita okazja do pokazania się wyborcom. Grupa afroamerykańskich księży dziś rano złożyła prośbę do burmistrza Emanuela o moratorium w sprawie zamknięcia szkół. Może boska interwencja pomoże? Bo jak reszta białych wyniesie się, gnębiona podatkami i wysokimi kosztami utrzymania z miasta na przedmieścia, to zostanie mnóstwo pustych szkół do zasiedlenia. Tylko skąd wziąć pieniądze na ich utrzymanie? To pytanie średnio intryguje ubranych na czerwono ciągle niezaspokojonych w żądaniach nauczycieli (oczywiście nie wszystkich, tych prawdziwych przepraszam za wrzucenie do wspólnego wora).

A mnie, oglądając dzisiejsze sceny ze śródmieścia Chicago, przypomniał się świetny serial „House od cards” z genialnym  Kevinem Spacey’em w roli kongresmena Francisa „Franka” Underwooda. W jednym z odcinków cyniczny i nader skuteczny Frank (zresztą demokrata) popada w konflikt z szefem ogólnokrajowego związku zawodowego nauczycieli, który organizuje mu pikietę przed budynkiem, gdzie Underwood ma przyjęcie. Na pytanie pracownika, skąd wziąć nauczycieli w Waszyngtonie wieczorem, zawodowy związkowiec każe sprowadzić i dobrze zapłacić dwustu Afroamerykanom. By choć trochę przypominali nauczycieli kazał im zafundować okulary. I wszystko by było dobrze, gdyby nie cwany Frank, który osobiście nakarmił protestantów i pikieta się załamała, bo zamiast trzymania szturmówek ręce trzymały talerze z jedzeniem. Panie burmistrzu Emanuel! Znam kilka polskich delikatesów, które zafundują setki tac z kanapkami dla protestantów w Chicago. Pan zaoszczędzi, aresztowań nie będzie, ludzie się najedzą, a problem i tak trzeba rozwiązać w zaciszu gabinetów…

Sławek Sobczak

meritum.us