Po ostatniej strzelaninie w Chicago, gdy rannych zostało trzynaścioro dzieci głośno zrobiło się o “Wietrznym Mieście” w Polsce. Chicago wprost nazwano amerykańską stolicą zbrodni choć zważywszy na populację i ilość wykroczeń na miano to nieformalna stolica Środkowego Zachodu USA nie zasługuje.

To że jest pod tym względem źle przekonać się możemy każdego dnia czytając choćby nagłówki w gazetach lub oglądając dzienniki telewizyjne. Z drugiej strony ratusz miejski i szefostwo policji zapewniają, że sytuacja jest lepsza niż w poprzednich latach. Jak jest naprawdę? Statystyki statystykami  jednak w Chicagolandzie nie żyje się nam bezpiecznie. Są całe kwartały ulic, ogromne dzielnice, do których na dobrą sprawę biali ludzie nie mają prawa wstępu. Przejazd nawet w dzień przez Englewood czy Marquette Park to wyzwanie, nocą to już survival. Czwartkowa palba w podobnie niebezpiecznym rejonie zwanym Back in the Yards o tym tylko przypomniała. Rozgorzała po raz kolejny dyskusja jak opanować sytuację?

Wielkim problemem, który dotyczy głównie Afroamerykanów i Latynosów – notabene najliczniejsze mniejszości etniczne w Chicago – są gangi. To właśnie porachunki między członkami grup przestępczych są główną przyczyną strzelanin na ulicach miasta. Dla małolatów w porach z krokiem w kolanach, którzy rozpoznają się po sposobie noszenia baseballówek czy kolczyków (daszek w prawo, kolczyk w prawym uchu – Disciples, daszek w lewo i w lewym uchu błyskotka – Vice Lords lub Latin Kings) sięgnięcie po broń jest jak zjedzenie kanapki. Reguła lewej i prawej strony obowiązuje zresztą gangsterski świat jeśli chodzi o noszenie rękawiczek (zawsze tylko jedna na dłoni), sprzączki do paska u spodni, podgolonej brwi, krótszej nogawki itp. O tatuażach w świecie przestępczym pisałem poprzednio.

W odróżnieniu od polskiej bandyterki, której nie sposób odróżnić od siebie (wygolone łby, bycze karki i kaptury mają wszyscy) Latynoscy czy Afroamerykańscy przestępcy różnią się niezrozumiałymi dla społeczeństwa niuansami. To mogą być pomalowane lub wyżelowane włosy, białe koszulki typu T-shirt wyciągnięte na zewnątrz spodni lub specjalne obuwie. Warto też znać kolor gangu, który panuje w twojej okolicy. A rządzi jakiś lokalną subkulturą, niezależnie czy mieszkasz u zbiegu Belmont i Central, w Lemont czy Park Ridge. Pierwszą oznaką złego są graffiti wymalowane na ścianach bądź na chodnikach. Stosunkowo łatwo rozpoznać co za nieszczęście sprowadziło się do was po cyfrach użytych w napisie, gdyż odpowiadają one kolejności liter w alfabecie. Na przykład gdy jest wysprejowane 2-11 to oznacza, że macie w pobliżu BK czyli Blood Killers. Jeśli jest piątka lub 5 gwiazdek to People Nation, 6 gwiazdek lub cyfra 6 to podpis działających w waszej okolicy Folk Nation.  Zawieszone buty na drutach w alejkach pomiędzy domami to oznaka, że tuż obok mieszka lub działa dealer narkotykowy. Jeśli zauważyliście, że okoliczna młodzież wita się w dziwaczny sposób, to też nie jest za wesoło. Jeśli graffitti zawiera nazwę znanego producenta sportowych butów – niestety nie ma powodu do radości, ADIDAS oznacza bowiem: „all day i disrespect all slobs” co w wolnym tłumaczeniu oznacza głęboki brak szacunku do ździr. Jeszcze gorzej gdy zauważymy NIKE bo to skrót od: „niggas insane killing everybody” więc zacznijmy się bać czarnoskórych szalonych zabójców i nie traktujcie Państwo tego w kategoriach żartu.

O tym jak straszny jest rytuał inicjacji gangsterskiej przekonała się jedna z najbardziej znanych postaci polonijnego życia społeczno-kulturalnego, pobita niemal na śmierć przez małoletniego kandydata, który ofiarę wybrał losowo. Kobietę ledwo uratowano, leczy się do dziś, a trauma pozostanie pewnie do końca życia.

Problem dotyczy ogromnych połaci miasta, głównie to południe i zachód aglomeracji, gdzie mieszkają “czarni i “beżowi”.

Telewizyjna gwiazda Stephen Colbert w swoim programie sytuację w Chicago wręcz porównał do przemocy w Syrii. Naukowcy wypowiadający się w tym temacie przestępczość wśród czarnoskórych łączą z biedą i redukcją miejsc pracy, głównie w fabrykach. Sprawcami strzelanin coraz częściej są ludzie młodzi, coraz częściej nieletni, gdyż za morderstwo w wielu stanach (ale nie wszystkich) nie można ich skazać nawet na wieloletnie więzienie. Brak perspektyw dla tych milionów młodej biedoty to efekt  polityki państwa amerykańskiego, załatwiającego od dziesięcioleci problem czekami z pomocy społecznej. W efekcie mamy już ente pokolenie kolorowych mieszkańców Ameryki, dla którego etos pracy to abstrakcja, znaczki na jedzenie to normalność, a resztę zdobywa się na ulicy.

Co robili ci młodzi ludzie ranni w strzelaninie o godzinie 22:15 na boisku? Co tam robiło 3-letnie dziecko? Gdzie byli rodzice? Dlaczego policja nie pogoniła bractwa do domu? Napastnicy mieli broń automatyczną, czy państwo jest naprawdę bezbronne wobec lobby producentów metalowej śmierci? Dlaczego jest taki odpór wobec pomysłu legalizacji marihuany? Już wiadomo, że to działa! Czyżby w interesie mafii było opłacenie polityków, by ci nie dopuścili do zmian w tym kierunku? Pytań jest dużo, odpowiedzi są niewygodne dla wielu. A w Chicago w ciągu piątkowej i sobotniej nocy zginęło od broni palnej 5 osób.

Gubernator Illinois, Pat Quinn zapowiedział swoją gotowość do dyskusji na temat wyprowadzenia na ulice Chicago stanowej policji. Co na to szef chicagowskich stróżów porządku Garry McCarthy i burmistrz “Wietrznego Miasta” Rahm Emanuel? Jeszcze nie wiemy, wiadomo że prezydent Barack Obama wyraził ubolewanie dla rodzin ofiar ataku i zapowiedział zaprowadzenie porządku w rodzinnym mieście. Tyle że to ani proste, ani łatwe nie jest. Rząd federalny przyznał ostatnio $20 mln z budżetu na walkę z przestępczością zorganizowaną w Chicago, a miasto wydało do maja $ 57 mln na opłacenie nadgodzin dla policjantów patrolujących najbardziej niebezpieczne dzielnice. I co? I nic, jest gorzej niż było. Dopóki nie zaostrzy się kontroli przy zakupie broni, redukcji przestępczości w Stanach Zjednoczonych nie będzie i takie sytuacje jak ostatnio, gdy z broni szturmowej kaliber 7,62 mm napastnicy wystrzeliwują 16 magazynków (cudem nie zabili nikogo) będą się niestety powtarzały.

Z ostatniego raportu FBI wynikało, że co najmniej 69 proc. wszystkim morderstw w USA zostało dokonanych przy użyciu broni palnej. I niewielkim pocieszeniem dla nas jest fakt, że dużo gorzej z przestępczością jest w Filadelfii, Detroit czy Nowym Orleanie. Dla świata po ostatnich wydarzeniach to Chicago jest amerykańską stolicą morderstw.

Sławomir Sobczak

foto: Leszek Pieśniakiewicz

meritum.us