Wielką karierę zrobiły w ostatnich latach wyrażenia: „1 procent” czy też „ 99 procent”. Chodzi oczywiście o przynależność do elitarnego grona zawiadującego ekonomicznie Ameryką i całą resztą wrzuconą do jednego worka jako szara masa z podziałem na różne stany klasy średniej i kastę biedaków.
Ważnym głosem w dyskusji stała się niedawno wydana książka “Chasing the American Dream”. Autorami dzieła są specjaliści od opieki społecznej, prof. Mark Rank z Washington University i Thomas Hirschl z Cornell. Panowie przyjrzeli się debacie wyniesionej na poziom narodowej dyskusji przez ruch Occupy Wall Street, zadali ważne pytania: Kim jest grupa 1 proc.? Dlaczego te dwie grupy się nie krzyżują? Uczeni przebadali dochody Amerykanów przez ostatnie cztery dekady, wnioski wysnute są czasem zaskakujące. Okazuje się, że w pewnych momentach swojego życia jeden na pięciu mieszkańców Stanów Zjednoczonych był w 2 proc. najlepiej zarabiających, a jeden na ośmiu przynajmniej przez rok należał do jednoprocentowej elity.
Kim są wybrańcy losu? Mogą to być wasi sąsiedzi! W książce podane są przykłady błyskawicznych karier wynoszących na finansowe wyżyny w tempie windy w budynkach Trumpa. Ktoś napisał muzyczny przebój, inny aplikację na iPhona. Przykładów ciężkiej pracy i kariery w korporacji i biznesie też jest sporo, wiele miejsca poświęcono opisowi ograniczeń jakie jednak mają ci ze znakomitymi zarobkami.
Skracając, warunkiem przynależności do 1 proc. najbogatszych Amerykanów jest w chwili obecnej roczny dochód przekraczający $340 tys., suma może nie szokująca, ale rzeczywiście będąca dla większości w Ameryce absolutnie nieosiągalna. Konkluzja „W pogoni za amerykańskim marzeniem” też nie jest optymistyczna, jeśli jeden na ośmiu Amerykanów może wejść w stratosferę zarobków i znaleźć się w elitarnym gronie przez rok to tylko jeden na stu utrzyma się tam przez dekadę lub dłużej.
Sławomir Sobczak
meritum.us