Wiadomo, że po ciężkiej pracy przychodzi w weekend czas na różnorakie rozrywki. Wszyscy ci pracujący na lepszy byt po powrocie do kraju, odkładający sumiennie cały grosz z myślą o rodzinie pozostawionej w ojczyznie, bawią się w swoim gronie, z reguły w bejzmencie, który wspólnie zamieszkują.
Tego typu “balety” wyglądają niemal stereotypowo. To samo towarzystwo współlokatorów, tyle że w sobotni wieczór na stole ląduje “ucho” (dla niewtajemniczonych: 1.75 litra) Smirnoffa, dwa, albo nawet i trzy…
No i przy gorzołce zaczynają się Polaków rozmowy. A w miarę upływu czasu i obalania kolejnych “uszastych” butelek zaczynają się – jak to w naszym zwyczaju – przekomarzania.
Podczas jednej z takich setek zwyczajowych imprez, po spożyciu “ucha” i napoczęciu następnego starli się – tradycyjnie niemal – tarnowiak z góralem. Tradycyjnie też zaczął się spektakl popisów i wzajemnych “intelektualnych” pstryczków.
– No – mówi jeden z biesiadników – jak jesteś taki mądry, to powiedz mi, nad jakim jeziorem leży Chicago?
– To ty durniu nie wiesz, przecież nawet każde dziecko wie, że nad “lejkiem”!