Zachodni świat czeka na bankructwo Rosji

Według MFW, bankructwo Rosji nie jest wcale „nieprawdopodobne” – gospodarka tego kraju odczuwa skutki sankcji i innych międzynarodowych ograniczeń po inwazji wojsk rosyjskich na Ukrainę. Tymczasem Rosja jest winna zachodnim bankom ponad 120 miliardów dolarów. MFW nie sądzi, by niewypłacalność Rosji miała znaczący wpływ na gospodarkę światową, ponieważ ekspozycja banków międzynarodowych na rosyjski dług jest stosunkowo niska i wynosi ok. 121 mld dolarów – podaje redakcja Statista.

Dane Banku Rozrachunków Międzynarodowych przedstawiają dalszy podział tego długu. Największe długi Rosja zaciągnęła we Włoszech i Francji, gdzie na koniec trzeciego kwartału 2021 r. zadłużenie wynosiło po 25 mld dolarów. W Austrii i Stanach Zjednoczonych ekspozycja wynosiła odpowiednio 17,5 mld dolarów i 14,7 mld dolarów. Jednym z powodów, dla których Austria zajmuje wysokie miejsce, jest fakt, że jeden z największych banków w tym kraju, Raiffeisen, ma bardzo aktywną rosyjską spółkę zależną, która jest jedną z najbardziej dochodowych części firmy – wyjaśnia Statista. Kraj ten ma również ścisłe powiązania biznesowe z Rosją w dziedzinie energetyki. Austria, wraz z Niemcami, Włochami, Holandią i Węgrami, miała sprzeciwiać się wykluczeniu Rosji z międzynarodowego serwisu płatniczego Swift, co utrudnia rosyjskim podmiotom regulowanie ich międzynarodowego zadłużenia.

Kolejną konsekwencją zakazu korzystania ze Swifta jest to, że kraje UE i G7 nie będą mogły wysyłać pieniędzy do objętych sankcjami banków rosyjskich, by płacić za towary lub usługi. Chociaż wiele mówi się o tym, że oznacza to, iż Europa nie będzie mogła płacić za gaz ziemny otrzymywany z Rosji, Gazprombank – który obsługuje wiele takich płatności jako finansowe ramię rosyjskiego państwowego koncernu energetycznego – nadal nie został objęty restrykcjami.

 

Panika na chińskich giełdach

Chińskie spółki notowane na giełdach w Chinach kontynentalnych, Hongkongu czy USA notują gwałtowne spadki. Inwestorzy pozbywają się walorów w obawie przed konsekwencjami ponownego wybuchu pandemii koronawirusa za Murem, działaniami regulatorów z Pekinu i Waszyngtonu oraz potencjalną odpowiedzią amerykańskich władz na ewentualną pomoc Rosji przez Chińczyków. Nie pomagają nastroje na rynkach globalnych. Jak na złość zagranicznym analitykom radzącym od miesięcy, by inwestować w chińskie akcje, walory spółek zza Muru nie dość, że nie chcą rosnąć, to jeszcze spadają, w niektórych przypadkach naprawdę gwałtownie. Główny indeks giełdy w Hongkongu stracił dziś blisko 6 proc., a w ciągu ostatniego miesiąca – ponad 25 proc. Tak nisko jak obecnie Hang Seng nie był od lutego 2016 r. Niespełna o 5 proc. w dół poszedł dziś Shanghai Composite, zniżkujący od początku poprzedniego tygodnia o przeszło 10 proc. do najniższego poziomu od czerwca 2020 r. Te spadki to jednak nic w porównaniu z krachem, jaki zaliczają ADR-y chińskich spółek. Indeks Golden Dragon China notowany na Nasdaqu tylko wczoraj stracił przeszło 13 proc., a ze szczytu z lutego 2021 r. zszedł już o 75 proc.

Jako główną przyczynę ostatnich spadków analitycy wskazują przede wszystkim obawy inwestorów przed reakcją amerykańskich władz na ewentualną pomoc, którą Chiny mogłyby udzielić Rosji atakującej Ukrainę, oraz ponowny wybuch pandemii koronawirusa w Hongkongu, a następnie jej rozprzestrzenianie w Chinach kontynentalnych. Gdyby Pekin zdecydował się widocznie wesprzeć rosyjską ofensywę, o co podobna poprosiła Moskwa, bądź nakazał chińskim firmom próbę ominięcia amerykańskich sankcji i wsparcie rosyjskiej gospodarki, Waszyngton mógłby uderzyć także w spółki zza Muru.

Z kolei liczba nowych przypadków COVID-19 w Państwie Środka gwałtownie rośnie, co w obliczu tzw. polityki “zero COVID” prowadzonej przez władze i dość pokornie przestrzeganej przez mieszkańców budzi obawy przed ponownym “zamrożeniem” sporej części gospodarki. Lockdowny – prawdziwe, a nie pseudolockdowny europejskie – wprowadzono już m.in. w Shenzhen (prężnym ośrodku technologicznym sąsiadującym z Hongkongiem) i Dongguanie w kluczowej prowincji Guangdong, a także całej prowincji Jilin. Zamykane są fabryki, szkoły czy transport publiczny. Ulice opustoszały. Silne ograniczenia stosowane są już także m.in w Szanghaju.

Ale ostatnie problemy to tylko część czynników od dawna ciążących chińskim spółkom. Wciąż wisi nad nimi przede wszystkim obawa przed regulatorami. Z jednej strony Pekin skraca smycz technologicznym gigantom, m.in. Tencentowi czy Alibabie, które przez lata rozrosły się na tyle, że władze poczuły się zagrożone i zatrzymały ich ekspansję. Jak donosi “WSJ”, teraz to twórcy WeChata znaleźli się na celowniku władz – grozi im potężna kara za nieprzestrzeganie prawa dot. zapobiegania praniu brudnych pieniędzy. JP Morgan obniżył rekomendacje dla 28 spółek z sektora i określił je mianem “nieinwestowalnych” w okresie do 6-12 miesięcy. Z drugiej strony chińskim papierom notowanym na Wall Street grozi delisting, ponieważ firmy z Państwa Środka (m.in. pod presją Pekinu) nie zamierzają spełniać wymagań księgowych stawianych przez władze USA. Ich ADR-y, czyli amerykańskie kwity depozytowe emitowane przez miejscowe banki na “bazie” akcji spółek kupionych na ich rynku macierzystym, straciły w rok po kilkadziesiąt procent. Spadkom sprzyjają marne nastroje na globalnych rynkach finansowych w obliczu zacieśnienia polityki pieniężnej przez Fed czy rosyjskiej inwazji na Ukrainę i jej konsekwencji.

Fundamentalne problemy mają nie tylko firmy technologiczne. Władze starają się ograniczyć uzależnienie gospodarki od kredytowej kroplówki, co szczególnie odbija się czkawką biznesowi powiązanemu z nieruchomościami. Wciąż kuleje popyt konsumpcyjny. Przeciętny Chińczyk nie dysponuje wystarczającymi środkami, by utrzymać siebie i rodzinę, opływając w zbytki, a równocześnie oszczędzać na edukację dzieci na satysfakcjonującym poziomie, prywatną opiekę zdrowotną czy starość. Szczególnie w obliczu rosnących obaw o przyszłość gospodarki czy kolejny lockdown.

Perspektywy makroekonomiczne – wykraczające poza bieżący rok “wyborczy”, gdy wszystko musi być tip-top – też nie są najlepsze. Władze w Pekinie starają się – od dobrych kilku lat bez powodzenia, jak mógłby dodać ktoś złośliwy – przestawić gospodarkę na nowe tory, polegając w mniejszym stopniu na niepotrzebnych inwestycjach finansowanych dzięki błyskawicznemu zwiększaniu zadłużenia. Ponadto w jeszcze większym stopniu stawiają na wzmacnianie bezpieczeństwa narodowego (w tym gospodarczego), czyli dążą do samowystarczalności. Koszty poniesie chińskie społeczeństwo, a w konsekwencji – te chińskie firmy, które będą w mniejszym stopniu uczestniczyły w realizacji mocarstwowych planów partii.