Hipokryzja zachodniego biznesu
Sporo zagranicznych firm po agresji Rosji na Ukrainę zdecydowało się na wstrzymanie dostaw lub wręcz na wycofanie się z rosyjskiego rynku. Zrobili tak m.in. Ikea, BP, Shell, BMW, Nissan czy Intel. Jednak jest też niemałe grono zachodnich koncernów, które — wbrew modnym hasłom związanym ze społeczną odpowiedzialnością biznesu — kontynuują interesy w Rosji. Okazuje się, że łatwiej wprowadzić w firmie ekologiczne słomki czy parytety płciowe, niż wycofać się i pogodzić z utratą przychodów ze sporego rynku. Wiele zachodnich firm kontynuuje biznes w Rosji, część przedsiębiorstw wycofała się, ale tylko w pewnym stopniu. Prowadzą tam biznes pomimo tego, że głoszą chwytliwe, modne i lubiane przez inwestorów hasła dotyczące ESG (environmental, social and corporate governance — kwestie środowiskowe, społeczne i dotyczące ładu korporacyjnego) czy zrównoważonego rozwoju. Działania w zakresie ESG są oczywiście słuszne i należy dążyć do ich osiągnięcia, lecz ostatnie przykłady firm niechętnych do rezygnacji z rosyjskiego rynku pokazują, że często to tylko pusta deklaracja.
Szczególnie głośno jest wokół szwajcarskiego koncernu spożywczego Nestlé, największego tego typu na świecie, który jest właścicielem wielu znanych marek (m.in. Corn Flakes, Nesquick, KitKat, w Polsce także Nałęczowianka czy Winiary). Kilka dni temu premier Ukrainy Denys Szmyhal rozmawiał nawet z prezesem Nestlé, apelując o wycofanie się z rynku, ale koncern “nie okazał żadnego zrozumienia” i zamierza na nim pozostać. Gigant spożywczy, którego kapitalizacja sięga 340 mld franków szwajcarskich (ponad 1,5 bln zł), sporo na swoich stronach pisze o ESG i o zrównoważonym rozwoju. Czytamy tam m.in., że “korzyści biznesowe i pozytywny wpływ na społeczeństwo muszą się wzajemnie wzmacniać. To sedno naszego podejścia do tworzenia wspólnej wartości w biznesie. Nasza firma może odnieść długofalowy sukces tylko wtedy, gdy stworzymy wartość dla wszystkich interesariuszy”.
W poniedziałek 21 marca pojawiły się doniesienia, że Renault wznowił produkcję aut w swojej moskiewskiej fabryce (ma 61 proc. udziałów w AvtoVAZ). Także ten koncern działa w Rosji, mimo że ma strategię dotyczącą ESG i pisze w niej m.in. o ochronie środowiska, różnorodności w zakresie zatrudnienia. Renault to niejedyna francuska firma, która zdecydowała się na pozostanie w państwie rządzonym przez Putina. Swojej działalności nie wstrzymały także m.in. sieci Leroy Merlin, Auchan i Decathlon. Presja na te przedsiębiorstwa, należące do francuskiego holdingu rodzinnego AFM (Association Familiale Mulliez), rośnie coraz bardziej. Cięgi w sieci zbiera szczególnie Leroy Merlin, który nie tylko nie wycofał się z Rosji, ale odciął też swoich ukraińskich pracowników od wewnętrznego systemu komunikacji.
Mychajło Fedorow, wicepremier Ukrainy, 17 marca na Twitterze zwrócił uwagę na niemieckiego giganta informatycznego SAP, który wciąż zapewnia techniczne wsparcie swoim rosyjskim klientom, m.in. Gazpromowi, Sbierbankowi, Rosatomowi i innym. “Te pieniądze mordują ukraińskie dzieci. To niewiarygodna hańba!” — grzmiał Fedorow. Wcześniej SAP zapowiedział, że nie będzie podpisywał nowych umów z rosyjskimi firmami, ale Ukraina chce całkowitego wstrzymania rosyjskim firmom dostępu do już zakupionych od SAP systemów.
Belgijska prasa donosi, że mało która duża firma z tego kraju planuje wycofanie się z Rosji. Koncern browarniczy Anheuser-Busch InBev informuje, że chce wstrzymać sprzedaż Budweisera w Rosji “w proteście przeciwko wojnie w Ukrainie”. Jednak jak zauważają media, firma nie zamierza zaprzestać sprzedawać tam znanych belgijskich marek Stella Artois, Leffe i Hoegaarden.
ChRL ma prawie 1,5 tys. dolarowych miliarderów
Chiny są domem dla coraz większej liczby miliarderów. Jednak biorąc pod uwagę kapitalizację największych spółek, niezależnych od danego państwa, prym wiodą Amerykanie. Według rankingu Hurun’s 2022 Global Rich List Chiny i Stany Zjednoczone razem były domem dla 55 proc. miliarderów na świecie. W Państwie Środka mieszka 1133 miliarderów, natomiast w USA – 716. W Chinach przyrost liczby super bogatych zachodzi znacznie szybciej. Populacja osób dysponujących majątkiem wynoszącym co najmniej miliard dolarów w Chinach rośnie około trzy razy szybciej niż w Ameryce. Trzy miasta z największą populacją super bogatych znajdują się w Chinach, w tym roku Shenzhen wyprzedziło Nowy Jork, zajmując trzecie miejsce. Jednak nie zmienia to faktu, że miliarderzy amerykańscy mają firmy o znacznie większym wpływie na globalną politykę i gospodarkę.
Badania pokazują, że amerykańscy miliarderzy mają znacznie większy wpływ na globalną gospodarkę. Kapitalizacja czterech największych amerykańskich firm (Apple, Microsoft, Amazon i Alphabet) odpowiada kapitalizacji 500 największych chińskich firm niekontrolowanych przez państwo. Za większością największych majątków chińskich stoją nieruchomości lub branże ściśle powiązane z budownictwem. Wśród najbogatszych dominuje również sektor przemysłowy oraz opieka zdrowotna. W Stanach Zjednoczonych miliarderzy zazwyczaj są powiązani z branżami: rozrywkową, technologiczną oraz finansową.
Co ciekawe, pomiędzy Stanami Zjednoczonymi a Chińską Republiką Ludową pojawia się różnica dotycząca płci. Szacuje się, że 60-70 proc. kobiet na świecie, które zostały miliarderkami (self-made female billionaires), mieszka lub pochodzi z Chin. Wskaźnik ten nie zmienił się na przestrzeni ostatnich szesnastu lat. Jest to powiązane z odrzuconą już polityką jednego dziecka, która przez lata wywierała wpływ na wychowanie oraz zachowanie kobiet. Kolejnym czynnikiem jest struktura społeczeństwa. W Chinach przeważa model, że rodzice mieszkają blisko dzieci, nawet jeśli te są dorosłe (oczywiście bez wliczania migracji ze wsi do miast). Zdaniem ekspertów daje to kobietom więcej możliwości opieki nad dziećmi, dlatego robią krótsze przerwy w karierze, a tym samym łatwiej im rywalizować z mężczyznami na rynku pracy.
Nie tak łatwo zastąpić dolara
Działania Waszyngtonu dążące do zablokowania rosyjskich aktywów w dolarach amerykańskich podsyciły spekulacje, że kraje takie jak Chiny mogą zdwoić wysiłki, na rzecz uniezależnienia się od systemów finansowych denominowanych w greenbacku i poszukać alternatyw. Inwestorzy dostrzegają jednak, że o ile łatwo jest mówić o zdetronizowaniu dolara, praktyczne wykonanie tego graniczy obecnie z cudem. Mimo, że Goldman Sachs Group Inc. i Credit Suisse Group AG sygnalizowały zagrożenia dla supremacji dolara, według wielu funduszy, w tym m.in. Brandywine Global Investment Management i JPMorgan Asset Management znalezienie skutecznego zamiennika będzie niezwykle trudne. Wielkość i siła największej gospodarki świata nie ma bowiem sobie równych. Nie bez znaczenia jest fakt, iż obligacje skarbowe są nadal jednym z najbezpieczniejszych sposobów przechowywania pieniędzy, a dolar pozostaje głównym beneficjentem przepływów pieniężnych.
To też sprawia, że dolar nadal stanowią gigantyczną część światowych rezerw walutowych, co idealnie obrazuje poniższy wykres, z którego wynika, iż Według danych Międzynarodowego Funduszu Walutowego amerykańska waluta stanowi około 60 proc. rezerw walutowych banków centralnych. Jej najbliższy rywal, euro, stanowi zaledwie około 20 proc. zapasów. Z danych Banku Rozrachunków Międzynarodowych wynika także, że prawie 90 proc. transakcji na rynku walutowym o wartości 6,6 biliona dolarów dziennie nadal odbywa się z udziałem zielonego dolara. Mark Mobius, weteran rynków finansowych obecny na nich od przeszło 40 lat i założyciel Mobius Capital Partners uważa, że na tym etapie gry nie ma innych możliwości, jeśli chodzi o walutowe alternatywy dla zielonego dolara. W jego ocenie, dolar jest nadal silny i prawdopodobnie będzie się umacniał, jeśli napięcia będą nadal eskalować. – Można kupić jena, euro czy aussie, aby zdywersyfikować swoją pozycję, ale nie sądzę, aby mogły one naprawdę zastąpić dolara jako rezerwę – wskazał Kerry Craig, strateg w JPMorgan Asset Management w Melbourne dodając, że Stany Zjednoczone pozostają dominującą siłą na światowej scenie gospodarczej.
Eksperci dostrzegają także, że choć Centralny Bank Rosji poczynił postępy w zmniejszaniu swoich rezerw w dolarach amerykańskich na rzecz alternatywnych rozwiązań, takich jak złoto, ostatnie wydarzenia pokazują, że jego wysiłki mogły pójść na marne. Agnes Belaisch, główny europejski strateg w Baring Investment Services Ltd. w Londynie wskazuje bowiem, że utrzymywanie rezerw w walutach innych niż dolar oznacza zależność od kontrahentów, którzy wymienią je na środek płatniczy. Nie można płacić złotem, tak jak nie można płacić bitcoinami. Na początku i na końcu łańcucha są dolary.
Mimo, że na obecnym etapie dolar nie ma sobie równych, ekonomiści z zaciekawieniem obserwują determinację Chin do umiędzynarodowienia juana. Podczas przesłuchania w Komisji Bankowości Senatu w tym miesiącu, przewodniczący Fed Jerome Powell powiedział, że wojna na Ukrainie może przyspieszyć wysiłki Pekinu w celu stworzenia alternatywy dla zdominowanej przez dolara infrastruktury płatności międzynarodowych. Goldman Sachs przewiduje, że do 2030 r. juan wyprzedzi jena i funta i stanie się trzecią co do wielkości walutą rezerwową na świecie, a Morgan Stanley przewiduje, że w nadchodzącej dekadzie chińska waluta będzie stanowić do 10 proc. światowych aktywów walutowych. Nie wszyscy patrzą jednak ta optymistycznie na perspektywy juana. Część ekspertów postrzega bowiem wpływ Pekinu na juana jako przeszkodę. Ponadto, status Chin jako rynku wschodzącego również okazuje się być przeszkodą, ponieważ druga co do wielkości gospodarka świata pozostaje w tyle za Zachodem pod względem rozwiniętej infrastruktury finansowej. Inni wyliczają, że udział juana w płatnościach w globalnym systemie Swift wynosi zaledwie 3 proc., w porównaniu z 40 proc. w przypadku dolara i 37 proc. w przypadku euro. Udział juana w światowych rezerwach walutowych wynosi z kolei obecnie około 2,7 proc., ustępując miejsca jenowi i funtowi szterlingowi.