Tragedia polskiej giełdy

Ten rok jest trudny dla rynków akcji z powodu wojny, wzrostu inflacji i stóp procentowych oraz obaw o koniunkturę gospodarczą. Jednak polska giełda wypadła dużo gorzej niż rozwinięte rynki zagraniczne. O ile WIG20 stracił od początku roku już 35 proc., czyli dużo więcej niż amerykański S&P 500 (16,8 proc.) czy niemiecki DAX (19,3 proc.). Od początku tego roku WIG20 stracił 35 proc. i jego notowania oscylują w piątek rano wokół 1470 pkt, indeks szerokiego rynku — WIG — spadł zaś o 29,5 proc., do 48813 pkt. W samym sierpniu WIG20 obniżył się o 11,2 proc., a WIG — o 8,8 proc. Notowania WIG20 są najniżej od kwietnia 2020 r. Innymi słowy: niemal wszystkie zwyżki z wielkiego odbicia — które nastąpiło po tąpnięciu notowań spowodowanym wybuchem pandemii — wyparowały z GPW. Przynajmniej w przypadku największych i najbardziej płynnych spółek skupionych w WIG20, których notowania w głównej mierze podyktowane są napływami kapitału inwestorów zagranicznych. Notowania WIG znajdują się najniżej od początku czerwca 2020 r.

Polska giełda w tym roku jest najsłabszą spośród 92 światowych indeksów śledzonych przez agencję Bloomberg. Tegoroczne stopy zwrotu WIG20 i rosyjskiego indeksu MOEX — oba notowane są w walutach rodzimych — są podobne i wynoszą -35 proc. Jeśli jednak weźmiemy pod uwagę indeksy dolarowe, wtedy okaże się, że WIG20 wypadł wyraźnie gorzej: -44,2 proc. w porównaniu do -19,8 proc. w przypadku rosyjskiego indeksu dolarowego RTS. Różnica to efekt umocnienia dolara do złotego i osłabienia amerykańskiej waluty wobec rubla (choć notowania tej pary w niewielkim stopniu oddają teraz rynkową wartość rosyjskiej waluty). Poza tym Kreml narzucił na inwestorów ograniczenia w zakresie dysponowaniu kapitałem, co sztucznie zmniejsza skalę spadków na moskiewskiej giełdzie. Jednym z głównych powodów spadków na GPW są kiepskie nastroje na rozwiniętych rynkach akcji. Traciły indeksy w USA i Europie. Wprawdzie w lipcu i na początku sierpnia widoczne było lekkie odbicie, ale druga połowa sierpnia przyniosła już spadki spowodowane komentarzami bankierów centralnych. Kolejne coraz wyższe odczyty inflacji w USA i strefie euro, wskazujące na jej uporczywy charakter, powodowały, że oddalały się perspektywy szkodzących rynkom akcji podwyżkom stóp procentowych.

Oliwy do ognia dolały słowa prezesa Fed, który zobowiązał się tydzień temu do powstrzymania inflacji i ostrzegł, że amerykański bank centralny będzie kontynuował podnoszenie stóp procentowych, co może zaboleć gospodarkę USA. W kierunku zacieśnienia polityki pieniężnej idzie też Europejski Bank Centralny — Reuters donosił parę dni temu, że niektórzy decydenci EBC chcą przedyskutować podwyżkę stóp procentowych o 75 pb na wrześniowym posiedzeniu, czyli mocniej niż oczekiwały rynki, nawet jeśli groziłoby to recesją w strefie euro. Jednak polska giełda wypadła dużo gorzej niż rozwinięte rynki zagraniczne. O ile WIG20 (w złotym) stracił 35 proc. od początku roku i prawie 20 proc. w trzy miesiące, to np. amerykański S&P 500 w tym samym czasie stracił odpowiednio “tylko” 16,8 proc. i 3,5 proc. Decydują o tym czynniki specyficzne dla GPW. S&P 500 wciąż jest dużo wyżej niż w kwietniu 2020 r. Niemiecki DAX stracił od początku 19 proc., a przez trzy miesiące ponad 11 proc., czyli plasuje się gdzieś pomiędzy WIG20 i S&P 500.

Coraz słabsze dane napływają o polskiej gospodarce, hamuje aktywność w przemyśle i konsumpcja, PKB w II kwartale spadł w porównaniu do I kwartału o 2,1 proc. Specyficznym czynnikiem decydującym o słabości GPW jest też jego struktura: dużo w WIG20 spółek kontrolowanych przez państwo, które nie zawsze za główny cel mają wzrost zysków, a często realizują zadania stawiane przez rząd, ignorując interesy pozostałych akcjonariuszy. Do tego doszły obciążenia niektórych sektorów, szczególnie negatywnie wyróżniają się tu banki, czyli bardzo istotny pod względem kapitalizacji sektor WIG20. Ich wycenie — mimo wzrostu stóp procentowych napędzającego wynik z odsetek — szkodzą wakacje kredytowe i szykowana reforma WIBOR oraz obawy inwestorów, że to nie koniec wsparcia dla klientów kosztem banków. Poza tym w Polsce tempo inflacji jest jednym z najwyższych w Europie, więc i stopy procentowe wzrosły do wysokich poziomów, co uderza w modelowe wyceny akcji.

 

Ceny ropy falują

Cena ropy Brent we wtorek rano oscyluje wokół poziomu 95 dol. za baryłkę, po tym gdy kartel OPEC+ zadecydował o poziomie produkcyjnym grupy w październiku, a kraje G7 poinformowały o pracach nad limitem cenowym wobec rosyjskiej ropy. Ropa Brent potaniała w sierpniu o ponad 8%, przez co po raz pierwszy od początku pandemii surowiec zaliczył trzy spadkowe miesiące z rzędu. Korekta kursu ropy pojawiła się w obliczu obaw o spowolnienie globalnego wzrostu gospodarczego, a także o możliwość wznowienia porozumienia nuklearnego w Iranie. Ministrowie finansów państw G7 ogłosili w poniedziałek, że kontynuują prace nad wprowadzeniem do 5 grudnia limitu cenowego na rosyjską ropę, co ma na celu uniknięcie strat w dostawach tego surowca w przyszłym roku. Koncepcyjnie, taki limit cenowy (jeśli zostanie w pełni i skutecznie wdrożony) pozwoliłby na przepływ rosyjskiej ropy, realizując jednocześnie cele Europy w zakresie ograniczenia dochodów z eksportu rosyjskiej ropy. Jednak obecnie limit cenowy jest raczej dodatkiem do unijnego embarga niż jego substytutem. – Kluczowym ryzykiem dla limitu cenowego jest możliwość odwetu ze strony Rosji, co mogłoby uczynić z tego dodatkowy byczy szok na rynku ropy. – skomentowali analitycy banku inwestycyjnego Goldman Sachs.

Podobnie jak w przypadku działań związanych z gazem ziemnym, Rosja mogłaby zdecydować się na odwet. Przed kilkoma dniami Gazprom zablokował dostawy gazu przez rurociąg Nordstream 1, po wcześniejszej serii tymczasowych przestojów. Analogiczna sytuacja mogłaby wydarzyć się w przypadku ropy naftowej. W rezultacie mogłoby to odciąć kupujących z krajów G7. Oczywistym skutkiem takiego potencjalnego scenariusza byłaby zwyżka cen ropy.  – Optymistycznie zakładając udane wdrożenie limitu cenowego przy braku zemsty ze strony Rosji, oczekiwalibyśmy oczekujemy większej produkcji rosyjskiej o około 0,6 mln baryłek dziennie  w górę w 2023 r., co oznacza ok. 15 dol. za baryłkę spadku w stosunku do naszej prognozy ceny ropy Brent na 2023 r. na poziomie 125 dol. – zaznaczyli analitycy Goldman Sachs. – Co ważne, potencjalna utrata rosyjskiego eksportu w wyniku działań odwetowych Rosji stwarza istotne ryzyko dla naszej byczej prognozy. OPEC+ podjął decyzję o zwiększeniu produkcji w październiku o 100 tys. baryłek dziennie. Oznacza to cofnięcie podwyżki o 100 tys. bpd na wrzesień. Arabia Saudyjska i inni członkowie wyrazili zaniepokojenie spadkiem cen od czerwca, pomimo niewielkiej podaży. – Zwiększenie limitu produkcyjnego było głównie symboliczne i miało ograniczony wpływ na rzeczywistą podaż, biorąc pod uwagę, że OPEC+ produkował poniżej celów produkcyjnych. – skomentowali analitycy ING. – Choć mowa o cięciu o 100 tys. baryłek dziennie, to w rzeczywistości będzie ono znacznie mniejsze… Większość producentów nie była w stanie osiągnąć swoich celów i produkuje sporo poniżej tego, co powinna według wytycznych grupy. – dodali.