Indeksy na Wall Street znów dołują
Po dwóch dniach bardzo dynamicznego wzrostowego odreagowania wśród nowojorskich inwestorów zapanowała niepewność. Gra pod „Fed pivot” przestała być tak oczywista po opublikowanych w środę danych makro. W poniedziałek i wtorek na mocno wyprzedanym amerykańskim rynku akcji doszło do bardzo silnego odbicia. W dwa dni główne indeksy zyskały po 5-7%, co zdaniem analityków było efektem spekulacji na tzw. „gołębi zwrot” w polityce Rezerwy Federalnej. Według tej narracji po listopadzie (no, najpóźniej po grudniu) Fed miałby zaprzestać podnoszenia stóp procentowych, aby nie doprowadzić do głębokiej recesji w gospodarce USA. – Ścieżka jest jasna: zamierzamy wynieść stopy procentowe na restrykcyjny poziom i tam utrzymać je przez jakiś czas. Jesteśmy zdeterminowani, aby obniżyć inflację, pozostając na tym kursie tak długo, aż nie zostanie to właściwie wykonane – powiedziała w wywiadzie udzielonym Bloomberg TV Mary Daly, szefowa Fedu z San Francisco. Taki „jastrzębi” przekaz rozpowszechniany jest od kilku tygodni praktycznie przez wszystkich członków Federalnego Komitetu Otwartego Rynku. Nikt z nich nie wspomina o „Fed pivot”, ani nie sugeruje złagodzenia polityki pieniężnej. Tym bardziej, że dane spływające z amerykańskiej gospodarki nie bardzo na taki ruch pozwalają. Inflacja CPI prawdopodobnie wciąż przekracza 8% wobec 2-procentowego celu inflacyjnego i stopy funduszy federalnych na poziomie 3-3,25% – czyli zarówno nominalnie jak i realnie bardzo niskim.
W środę mocne dane napłynęły z rynku pracy – raport ADP wskazał na wzrost zatrudnienia w sektorze prywatnym o 208 tys. wobec 185 tys. w sierpniu i oczekiwań rzędu 200 tys. Wyższy od rynkowego konsensusu był także wrześniowy odczyt indeksu ISM dla sektora usług. Wskaźnik ten wyniósł 56,7 pkt. wobec 56,9 pkt. miesiąc wcześniej i oczekiwań rzędu 56 pkt. – Nie widzę, aby Fed zmieniał ścieżkę. Nie zamierzają pozwolić, aby wczesne oznaki szczytowania inflacji zachęciły ich do zwrotu w polityce lub choćby do jego rozważenia – skomentował Johan Grahn z Allianz Investment Management cytowany przez agencję Reuters. Pomimo tego giełdowe byki usiłowały kontynuować zwyżki z pierwszych dni października. Po wyraźnie spadkowym otwarciu S&P500 i Nasdaq zaczęły odrabiać straty i zdołały nawet wyjść nad na plus tuż przed końcem sesji. Jednakże ostatnie minuty handlu ponownie zepchnęły je tuż pod kreskę. S&P500 odnotował spadek o 0,20% i zakończył dzień na poziomie 3 783,28 pkt. Nasdaq oddał 0,25% i wylądował na wysokości 11 148,64 pkt. Dow Jones cofnął się o 0,14%, schodząc do 30 273,87 pkt.
Pesymistyczna sonda wśród menedżerów
Recesja nadchodzi wielkimi krokami – taki wniosek wysnuć można z wypowiedzi szefów firm z całego świata pozyskanych w ramach badania przeprowadzonego przez firmę KPMG. Ujemny wzrost gospodarczy w Stanach Zjednoczonych w dwóch pierwszych kwartałach tego roku nie przeszedł bez echa w kręgach ekonomistów, analityków, ale także wysokiego szczebla menedżerów amerykańskich firm. Większość dyrektorów generalnych w USA, ale i na całym świecie, podziela pogląd, że recesja jest na horyzoncie i nadejdzie wcześniej niż później, jak wynika z opublikowanego w tym tygodniu raportu firmy audytowej KPMG. Aż dziewięciu na dziesięciu prezesów w USA (91%) uważa, że recesja pojawi się w ciągu najbliższych 12 miesięcy. W skali globu sytuacja wcale nie prezentuje się lepiej: 86% prezesów na całym świecie jest tego samego zdania, według wyników badań przeprowadzonych przez KPMG. Wynik ten tworzy obawy, że jedynie przekonania kadry zarządzającej wystarczą by spowodować załamanie w sektorze przedsiębiorstw. Byłby to efekt “samospełniającej się przepowiedni”: gdy każdy spodziewa się spowolnienia, to podejmuje kroki zaradcze, m.in. ograniczając inwestycje czy aktywność biznesową, de facto powodując je.
W Stanach Zjednoczonych połowa prezesów firm (51%) twierdzi, że rozważa redukcję zatrudnienia w ciągu najbliższych sześciu miesięcy, a w badaniu globalnym osiem na dziesięć (80%) osób twierdzi tak samo. Jak pokazuje badanie Beautiful.ai przeprowadzone wśród 3 tys. CEO z USA, pierwsi do zwolnienia mogą być pracujący w formie zdalnej. Pandemia przyzwyczaiła pracowników do wygody pracy z własnego domu. Forma zdalna zapewnia elastyczność: oszczędza czas na dojazdy do biura i pomaga zintegrować sprawy domowe w czas pracy. To niekoniecznie podoba się menedżerom, nawet jeśli efektywność pracy zatrudnionych jest na tym samym poziomie.
Amerykańscy prezesi zostali również zapytani o to, jak przewidują organizację pracy w ich firmie za trzy lata w przypadku stanowisk tradycyjnie biurowych. Prawie połowa z nich (45%) stwierdziła, że będzie to hybrydowe połączenie pracy osobistej i zdalnej. Jedna trzecia (34%) stwierdziła, że praca nadal będzie odbywać się w biurze, a 20%, że będzie to praca całkowicie zdalna. Z kolei w skali globu, dwie trzecie (65%) stwierdziło, że idealna byłaby praca w biurze, 28% stwierdziło, że hybrydowa, a 7%, że w pełni zdalna. Wyniki globalne pochodzą od liderów biznesu z USA, ale także od prezesów z Australii, Kanady, Chin, Indii, Japonii i niektórych krajów Unii Europejskiej oraz Wielkiej Brytanii. Do końca września, średnie obłożenie biur w 10 głównych miastach pozostało poniżej 50%, według firmy technologii bezpieczeństwa Kastle Systems. Dane z badań wykazały wzrost w ostatnich tygodniach do około 47%, przy czym wtorki i środy są zazwyczaj najbardziej pracowitymi dniami w biurze. Badacze Microsoftu ostrzegli niedawno przed “paranoją produktywności” wśród menedżerów na temat ich hybrydowych pracowników. Wielu szefów wydaje się sceptycznie nastawionych do tego, że ich pracownicy są produktywni, nawet jeśli pracownicy hybrydowi planują spotkania, odpisują na e-maile i korespondują z kolegami w zadowalającym, a często szybszym tempie.