Giełdowe szorowanie po dnie

Eskalacja wojny na Ukrainie w połączeniu z oczekiwaniami dalszych podwyżek stóp procentowych w USA w poniedziałek doprowadziły do pogłębienia piątkowych spadków na nowojorskich giełdach. Nasdaq Composite wyznaczył nowe dno bessy, a S&P500 był tego bardzo bliski. Kurs „na południe” Wall Street obrała już w czwartek, gdy kombinacja solidnych danych z rynku pracy i dalszy wzrost rynkowych stóp procentowych stłumił nadzieje na „gołębi zwrot” w wykonaniu Rezerwy Federalnej. Gwoździem do trumny giełdowych byków był piątkowy raport z rynku pracy, który pokazał nieoczekiwany spadek stopy bezrobocia przy solidnym wzroście zatrudnienia. Weekend nie przyniósł dobrych wiadomości. W odwecie za uszkodzenie Mostu Krymskiego Rosja przeprowadziła zmasowany ostrzał rakietowy ukraińskich miast, nie oszczędzając przy tym celów cywilnych. Oznacza to dalszą eskalację wojny rosyjsko-ukraińskiej, co niweczy szanse na rychłe rozwiązanie kryzysu energetycznego w Europie.

W rezultacie poniedziałkowa sesja przyniosła kontynuację piątkowych spadków. S&P500 po dwóch dniach dynamicznego odbicia sprzed tygodnia zanotował już czwartą spadkową sesję z rzędu. Tym razem był to regres o 0,75%, do poziomu 3 612,39 pkt. W drugiej części sesji udało się odrobić część strat po tym, jak w ciągu dnia S&P500 zszedł nawet do 3588 pkt. i niemal wyrównał tegoroczne minimum. Za to nowe dno bessy ustanowił Nasdaq, który poszedł w dół o 1,04% i zakończył dzień na wysokości 10 542,10 pkt. W trakcie dnia Nasdaq znalazł się na najniższym poziomie od dwóch lat. Wyraźnie lepiej wypadł Dow Jones, który stracił tylko 0,32% i pozostał poniżej 30 000 punktów. Inwestorzy z rynku terminowego dają niemal 80% na to, że w listopadzie Rezerwa Federalna dokona czwartek z rzędu podwyżki stóp procentowych w wymiarze 75 pb. Według szefa Fedu z Chicago Charlesa Evansa na początku przyszłego roku stopa funduszy federalnych wzrośnie do 4,5% z obecnych 3,00-3,25%. Oczekiwania rynkowe mówią o poziomie 4,50-4,75% osiągniętym do końca pierwszego półrocza 2023 r. Oznaczało by to 75-puntkowy ruch w listopadzie, a następnie 2-3 podwyżki o 25 pb. w grudniu i na początku przyszłego roku.

W tym tygodniu na Wall Street rozpoczyna się sezon publikacji wyników za III kwartał. Analitycy spodziewają się, że zyski spółek przypadające na indeks S&P500 były tylko o 4,1% wyższe niż przed rokiem. Dla porównania, jeszcze na początku lipca wzrost EPS-u szacowano na ponad 11% rdr. Oznacza to, że dopiero ruszył proces obniżania tegorocznych i przyszłorocznych prognoz dla wyników amerykańskich korporacji. Trudno nie wspomnieć też o przeszło 6-procentowej przecenie akcji PayPala będącej pokłosiem skandalu z nałożeniem na niektórych klientów swoistej grzywny za korzystanie z wolności słowa. PayPal miał zastrzec sobie prawo do karania klientów kwotą 2 500 USD za „szerzenie dezinformacji”. Spółka zapewniła, że wycofała się z tego kuriozalnego zapisu, ale niesmak pozostał.Taniały też akcje producentów półprzewodników po tym, jak rząd USA zabronił eksportu niektórych chipów do Chin. Notowania Nvidii poszły w dół o niemal 5%, Qualcommu o 5,2%, a AMD o ponad 1%.

 

Ropa tanieje ku niezadowoleniu szejków

Kartel OPEC znaczącym cięciem wydobycia chciał wymusić utrzymanie ceny ropy na poziomie bliskim 100 dol. za baryłkę. To co jednak spowoduje realnie, to pogłębienie światowej recesji, a ropa i tak wróciła do spadków. Coraz większe problemy mają Chiny. A co na to USA? Stany Zjednoczone osiągnęły status największego producenta ropy w 2018 roku. Jednak ich decyzyjność dotycząca rynku jest mocno ograniczona. Kto zatem ustala cenę ropy i dlaczego jest to OPEC+? Pomimo że Stany Zjednoczone są największym producentem ropy na świecie, decyzyjność w kwestii wstrzymania produkcji podlega komuś innemu. Organizacja Krajów Eksportujących Ropę Naftową i jej partnerzy, zwana również jako OPEC+ ogłosiła 5 października zamiar zmniejszenia produkcji, aby utrzymać cenę na odpowiednim poziomie.  Gdy poinformowano o podjęciu decyzji, w Stanach Zjednoczonych zawrzało. Dowodzi temu natychmiastowa reakcja Białego Domu, który nazwał decyzję „krótkowzroczną” oraz zobowiązał się do badania alternatywnych źródeł dostaw ropy naftowej do USA. Dlaczego, pomimo że Stany są największym producentem, muszą podlegać decyzjom państw Zatoki Perskiej i partnerów?

Stany Zjednoczone osiągnęły status największego producenta ropy na świecie w 2018 roku. Waszyngton więcej eksportuje, niż importuje. Teoretycznie mogłoby to świadczyć o pełnej niezależności energetycznej. Mimo to ceny są zależne od OPEC+. Kwestia ta jest dość złożona.  Stany są również największym konsumentem. Tu pojawia się główny problem zależności od czynników i decyzji zewnętrznych. Dziennie USA produkują 18,8 mln baryłek ropy, a zużywają 20,5 mln baryłek dziennie (dla porównania świat zużywa dziennie ok. 100 mln baryłek ropy). Pojawia się różnica, która sprawia, że konieczne jest nabycie ropy na rynku, aby zaspokoić potrzeby przemysłu i konsumentów. Z tego powodu, gdy podaż się kurczy, wskutek decyzji OPEC+, wpływa to na ceny w Stanach.  Co więcej, jeśli teoretycznie zostałaby podjęta decyzja o zwiększeniu wydobycia, dalej konieczne byłoby kupowanie ropy za granicą. Jest to powiązane z rodzajami ropy. Sam surowiec dzieli się na kilka rodzajów, może być lekki, ciężki, słodki lub kwaśny, a poszczególne rodzaje mają różne metody rafinacji i zastosowania.

Aby mieć dominującą pozycję na rynku ropy, nie wystarczy wprowadzać na rynek największej ilości danego dobra. Prawdziwą dominację osiąga się poprzez możliwość stabilizowania cen. Jak wskazuje Bob McNally, założyciel i prezes Rapidan Energy Group  dla The Washington Post, jest to powiązane z wolnymi mocami produkcyjnymi (o ile producent może zmniejszyć lub zwiększyć produkcję w ciągu miesiąca). Przykładowo, ogromnymi wolnymi mocami produkcyjnymi dysponuje Arabia Saudyjska. Obecnie wolne moce produkcyjne Stanów Zjednoczonych, zdaniem McNally’ego wynoszą zero. Dlaczego? Amerykańscy producenci ropy utrzymani są przez decyzje udziałowców. Wobec tego mają pewne zobowiązania, wynikające z podejmowanych uchwał. Ekspert w The Washington Post podaje, że żaden amerykański producent nie utrzymuje na stałe mocy produkcyjnych, gdyż jest to niebotycznie drogie. Ponadto można podejrzewać, że w warunkach wolnego rynku nikt nie zgodziłby się na rozwój produkcji, aby następnie pozostawiać ją bezużyteczną w oczekiwaniu na możliwe decyzje polityczne. Wynika to m.in. ze zwykłej charakterystyki przedsiębiorstw, których celem jest maksymalizacja zysku oraz ograniczanie kosztów.

Teoretycznie rozwiązaniem mogłoby być wykorzystanie Strategic Petroleum Reserve (SPR), która ma uchronić Amerykanów przed szokami cenowymi. Działanie tej organizacji widoczne było na początku roku, gdy Biden zadecydował o uwolnieniu rezerw, które miały za zadanie  ustabilizowanie rynku i zmniejszenie ceny. Jednak SPR nie jest wystarczająco silnym narzędziem do przeciwdziałania działaniom OPEC+. Z tej przyczyny Stany mają ograniczoną zdolność do regulowania rynku i wydaje się, że tak pozostanie, dopóki decyzyjność należy do Organizacji Krajów Eksportujących Ropę Naftową i partnerów. Jednak Waszyngton wciąż dysponuje silną bronią w postaci polityki. To ona często sprawia, że nawet jeśli siła decyzyjna pozostaje po stronie Zatoki Perskiej, dyplomacja jest kluczem otwierającym wiele drzwi. Widzimy to obecnie choćby na przykładzie Wenezueli